Reklama

Bezpieczeństwo Wewnętrzne

Dlaczego (nie)potrzebujemy Alertu RCB? [OPINIA]

Autor. erika8213 / Envato Elements

„Przyszedł SMS, a nawet nie padało”, „po co ciągle wysyłać te ostrzeżenia?” – w ostatnich dniach coraz więcej takich i podobnych opinii pojawia się w przestrzeni publicznej. Czy funkcjonujący od paru lat Alert RCB usypia dziś czujność społeczną i nie jest nam potrzebny?

Zanim o samym „Alercie”, cofnijmy się na chwilę do momentu, który w pewnym sensie stał się punktem zwrotnym i leży u podstaw powstania SMS-owego sytemu ostrzegania przed zagrożeniami. Jest sierpień 2017 rok, a nad Pomorzem szaleją burze. Jedna z nich pustoszy obóz harcerski w miejscowości Suszek koło Chojnic. Giną dwie nastolatki, a 38 innych uczestników obozu zostaje rannych. Ta tragedia dość wyraźnie pokazała, że państwo – w kwestii alarmowania o zagrożeniach - nie zdało egzaminu

Czytaj też

Alert RCB rusza w grudniu 2018 roku, a SMS-y – rozsyłane przez Rządowe Centrum Bezpieczeństwa – mają ostrzegać przed zagrożeniami i nadzwyczajnymi sytuacjami.

Od tego czasu wysłano tysiące wiadomości i chociaż raz otrzymał je zapewne każdy Polak. Dziś Alert RCB ma już blisko 6 lat i „choroby wieku dziecięcego” powinien mieć już za sobą. Coraz częściej jednak pojawiają się głosy, że liczba ostrzeżeń, jakie trafiają do ludzi, jest zbyt duża i w efekcie kontrskuteczna – zamiast mobilizować, usypia społeczną czujność.

Narzędzie nieidealne

Trudno polemizować z tymi, którzy twierdzą, że zbyt często pojawiające się informacje o zagrożeniach mogą sprawiać, że te w obiorze zwyczajnie powszednieją. To naturalny mechanizm występujący w społeczeństwie. Pytanie tylko, czy to wina samego „Alertu”?

Reklama

Alert RCB nie jest narzędziem idealnym. Dyskusja na temat tego, jak powinien wyglądać system, toczy się od lat. Nawet przedstawiciele samego RCB – choćby obecny szef tej instytucji Zbigniew Muszyński – nie ukrywają tego, że „Alert” wymaga zmian. Dziś ma on jednak jedną podstawową zaletę – istnieje i działa. Co więcej, jest też jednym z niewielu pomysłów, które wdrożone zostały przez jedną rządzącą opcję i kontynuowane są przez kolejną. Nawet, kiedy poprzednie kierownictwo MSWiA, na czele z Mariuszem Kamińskim i Maciejem Wąsikiem, zamierzało zlikwidować „gospodarza” systemu, czyli Rządowe Centrum Bepieczeństwa, samego „Alertu” nikt nie chciał się pozbywać. 

Czytaj też

Jak już wspomniano, system SMS-owy to jedynie narzędzie, które może być używane zgodnie z jego przeznaczeniem lub wprost odwrotnie. I o ile – w założeniu – Alert RCB ma ostrzegać m.in. przed zagrożeniami wynikającymi z gwałtownych zjawisk atmosferycznych, o tyle wszyscy pamiętają SMS-y wysyłane kilka lat temu przed wyborami. Czy do tego stworzono ten system? Z pewnością nie. Ale to trochę tak, jak z nożem, którego użyć można do krojenia chleba, albo do czegoś zupełnie innego. I czy to wina noża, że ktoś używa go niezgodnie z przeznaczeniem?

Seryjne ostrzeżenia

Nie da się ukryć, że w ostatnim czasie SMS-y od RCB przychodzą coraz częściej. I chociaż jednych mogą one irytować, innym powszednieją, ich cel jest dość oczywisty – mają ostrzegać. Głosy mówiące o tym, że te wiadomości to alibi dla rządu na wypadek katastrofy wydają się o tyle nietrafne, że trudno sobie wyobrazić sytuację, w której dochodzi do tragedii, a rząd mówi: „przecież ostrzegaliśmy”. Zakładając, że polityka rządzi się najczęściej cynicznym utylitaryzmem, to postawa „a nie mówiłem” byłaby w stanie dość skutecznie „pogrzebać” każdą rządzącą większość. 

Reklama

Ostrzeżenia o burzach, wichurach, gradzie, upale czy mrozie, jeśli zjawiska te występować mogą w skali zagrażającej zdrowiu, czy nawet życiu, otrzymać powinien każdy, kto jest potencjalnie narażony na ich skutki. No właśnie, kluczem jest słowo „potencjalnie”. Bo przecież, de facto ostrzeżenia opierane są o prognozy, a te – jak wiadomo – czasem się nie sprawdzają. Jednak wydaje się, że lepiej „Alert” otrzymać, nawet jeśli burzy nie będzie, niż go nie otrzymać, a burza miałaby jednak nadejść.

Czytaj też

Problem nie jest dziś więc – jak się wydaje – to, że dostajemy za dużo SMS-ów (obecnie częściej, niż kiedyś występują gwałtowne burze, wichury, a latem bijemy rekordy ciepła), a to, że nie do końca nauczyliśmy się jeszcze korzystać z wiedzy, jaką otrzymujemy. I o ile taki, czy inny system ostrzegania można stworzyć relatywnie łatwo – przy odpowiednim finansowaniu i posiadaniu niezbędnego know-how – o tyle budowanie społecznej świadomości zagrożeń, czy szerzej odporności społecznej, to już znacznie większe wyzwanie. I tej lekcji jako państwo i społeczeństwo jeszcze nie odrobiliśmy. 

Reklama

Kluczem do sukcesu jest zrozumienie, że państwo – ze wszystkimi narzędziami, jakimi dysponuje, także takimi jak „Alert RCB” – nie jest w stanie skutecznie działać bez udziału obywateli. W związku z tym, każde ostrzeżenie - nawet kolejne w trakcie kilku dni - powinniśmy potraktować jak „zadanie do wykonania”. A to czasem, nie ma co ukrywać, sprowadza się to prozaicznych czynności, takich jak nieparkowanie pojazdów pod drzewami, czy zmiana planów i przełożenie wieczornego spaceru w lesie na inny dzień. 

Czytaj też

Nie jest jednak tak, że można ogłosić sukces. „Alert” powinien być rozwijany właśnie po to, by mógł być bardziej precyzyjny. Jednak bez względu na to, w którą stronę pójdą dzisiejsi decydenci, warto zdać sobie sprawę z tego, że każdy tego typu system, zawsze obarczony jest jakimś marginesem błędu. Zatem, mimo wszystko - dla własnego bezpieczeństwa - może warto następnym razem, kiedy SMS na naszym smartfonie ostrzegać będzie przed burzą, „zdjąć doniczkę z parapetu”. Nie wymaga to od nas wiele, a kwiatek, nawet jeśli burzy nie będzie, chwilowej zmiany położenia raczej nie będzie miał nam za złe.

Reklama

Komentarze

    Reklama

    Najnowsze