Bezpieczeństwo Wewnętrzne
Powodziowe pospolite ruszenie, czyli kryzys w polskim wydaniu
Powódź w południowo-zachodniej Polsce pokazuje jak w soczewce, że stworzenie sprawnie działającego systemu ochrony ludności to absolutny priorytet. Kolejny raz w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat mamy do czynienia z reakcyjnym pospolitym ruszeniem, które – choć powszechne i po części skuteczne – jest trudne do skoordynowania i zarządzania.
Mieszkańcy południowo-zachodniej Polski zmagają się z powodzią. Część z nich mówi otwarcie, że „takiej wody nie było jeszcze nigdy”. Skalę zniszczeń widać na każdym kroku, a odbudowa zdewastowanych przez żywioł terenów trwać będzie latami. Na miejscu działają strażacy, policjanci, wojsko i wiele innych służb oraz organizacji. Dwa razy dziennie zbiera się sztab kryzysowy pod wodzą premiera, by koordynować pracę dziesiątek tysięcy ludzi. Problem jednak w tym, że bez sprawnego systemu jest to zwyczajnie dość karkołomne zadanie.
Bez przygotowania
W Stroniu Śląskim i Lądku Zdroju, m.in. po dramatycznych apelach mieszkańców, które obiegły nie tylko media społecznościowe, zarządzanie kryzysowe – jak poinformował premier Donald Tusk – od burmistrzów przejął nadbryg. Michał Kamieniecki, warmińsko-mazurski komendant wojewódzki PSP. To, jak mówią przedstawiciele MSWiA, specjalista od zarządzania kryzysowego, który ma na miejscu skoordynować działania samorządu i służb.
Problem jednak w tym, że decyzja premiera, choć zapewne konieczna, po raz kolejny jest przejawem reakcyjności i dowodem na brak systemowego rozwiązania. Dlaczego strażak z północy Polski ma przeprowadzić gminy na południu przez kryzys powodziowy? Ano dlatego, że po prostu, nie ma dziś innego wyjścia.
Nadbrygadier Michał Kamieniecki przejął od burmistrzów Stronia i Lądka zarządzanie kryzysowe. Do obu gmin docierają kolejne oddziały wojska. W samym Stroniu jest ich już ponad 600.
— Donald Tusk (@donaldtusk) September 18, 2024
Spora część samorządów (a tak naprawdę pewnie większość z nich) nie jest w stanie odnaleźć się w sytuacji kryzysu. Co do zasady nie jest to jednak specjalne zaskoczenie. Można oczywiście liczyć na to, że sprawujący władzę ludzie wyszkolą się na własną rękę, ale takie oczekiwanie jest jednak wciąż – w polskich warunkach - obarczone pewną dozą naiwności. Z drugiej strony, państwo – jako aparat - nie przygotowuje nikogo do zarządzania. I koło się zamyka.
Już patrząc tylko na ten element widać, jak kluczową rolę pełni edukacja na każdym z poziomów. MSWiA ma pewien pomysł, jak tę sytuację rozwiązać, ale to raczej kwestia „do przepracowania” niż rozwiązanie na „tu i teraz”. Przyjęta przez rząd ustawa o ochronie ludności i obronie cywilnej przewiduje wprawdzie obowiązkowe szkolenia z zakresu ochrony ludności i obrony cywilnej dla administracji szczebla centralnego, wojewodów, starostów, wójtów, burmistrzów i prezydentów miast, ale to wszystko potrwa. Dziś jednak potrzebnej wiedzy brakuje, bo system, o którym mówi się od lat, nie istnieje.
Czytaj też
Na razie tę lukę postanowiło wypełnić wojsko. W ramach operacji „FENIKS” - zapowiedzianej przez szefa Sztabu Generalnego WP generała Wiesława Kukułę - mającej na celu wsparcie odbudowy na terenach dotkniętych powodzią, „po zapewnieniu pomocy, wojsko skupi się na podnoszeniu kompetencji lokalnej administracji w zakresie zarządzania kryzysowego”. Pytanie tylko, czy tak powinien funkcjonować sprawnie działający organizm państwa i czy to wojsko powinno szkolić samorządowców z zarządzania kryzysowego?
W oczekiwaniu na ustawę
Wiceszef MSWiA Maciej Duszczyk na antenie Radia Zet zapewniał, że nowe regulacje dotyczące ochrony ludności i obrony cywilnej zakładają kompletną przebudowę całego systemu, a ustawa nie jest skrojona tylko pod kwestie dotyczące zagrożenia konfliktem zbrojnym, ale również m.in. powodziami, pożarami czy pandemiami. Resort - jak mówi - przewiduje, „że zarządzanie kryzysowe będzie prawie na każdym poziomie, tak żeby można było szybko reagować, żeby nie trzeba było takiej decyzji (przekazanie zarządzania kryzysowego przez dwóch burmistrzów nadbryg. Kamienieckiemu – przyp. red.), jak obecnie, podejmować”.
Widzimy, że zaniedbania ostatnich lat, zaniedbania w ogóle prac nad obroną cywilną, niebranie pod uwagę takich państw jak Finlandia, Szwecja, Niemcy czy Austria spowodowało to, że my dzisiaj trochę byliśmy bezbronni. System jednak działa.
Maciej Duszczyk, wiceszef MSWiA
Duszczyk przekonuje, że „premier na miejscu jest tą osobą, która mobilizuje wszystkie działania, natomiast tutaj system musi być na tyle skrojony, że on sam będzie się rozumiał. I to w tej ustawie jest”.
Czytaj też
Jakie wnioski powinniśmy wyciągnąć z kryzysu? Pierwszy jest znany od lat: potrzebujemy sprawnie działającego systemu ochrony ludności. Mowa o alarmowaniu i ostrzeganiu, koordynowaniu działań i edukacji. Bez niej – na dłuższą metę – nic się nie zmieni. Za tym wszystkim muszą oczywiście iść pieniądze, choć warto zdać sobie też sprawę z tego, że tych zapewne - biorąc pod uwagę skalę wyzwań – zawsze będzie za mało.
Czytaj też
Żadna ustawa nie rozwiąże też wszystkich problemów - to może truizm, ale warty przypomnienia. Dziś nie mamy już jednak czasu na to, by toczyć kolejne jałowe dyskusje. Trzeba wreszcie przejść do działania. Czy projekt ustawy o ochronie ludności przygotowany przez MSWiA jest idealny? Zdecydowanie nie. Ale może stanowić bazę to tego, by system, którego potrzebujemy „tu i teraz”, pojawił się w architekturze bezpieczeństwa państwa. I oby wtedy, przy kolejnej powodzi, wichurze czy pożarze, pospolite ruszenie nie było już potrzebne.
Prezes Polski
Dodajmy, że o ile w 1997r kraj był w stanie zmobilizować do akcji przeciwpowodziowej ok. 40 śmigłowców, to dziś jest ich ledwie kilkanaście - zbieranina z całej Polski i ze wszystkich służb plus maszyny cywilne. Nie po raz pierwszy żałujemy, że przetarg na Caracale został bezmyślnie unieważniony.
Bart patriota
Ten artykuł powinien stać się punktem w debacie publicznej