Kolejne europejskie państwa wydalają duże lub nawet bardzo duże grupy rosyjskich dyplomatów oraz przedstawicieli rosyjskiego personelu działającego na rzecz placówek dyplomatycznych. Przykładowo, same Niemcy mówią o nakazie szybkiego wyjazdu z ich terytorium 40 osób, które miały pracować w placówce Berlinie. W przypadku Włoch, Danii, Szwecji czy też Hiszpanii chodzić ma w sumie o kolejnych 73 Rosjan. Francja dorzuca do tego grupę 35 osób. Jednak dziś to niejako standard w przypadku niemal całej Europy, a takie działania stanowią de facto kontynuację zapomnianych już trochę, pod wpływem wojny w Ukrainie, reakcji wielu państw świata na atak chemiczny rosyjskich służb specjalnych w brytyjskim mieście Salisbury.
W 2018 r. Rosjanie próbowali w Salisbury otruć Siergieja Skripala, ale finalnie spotkali się z dość szerokimi konsekwencjami poza samą Wielką Brytanią. I wówczas jednym z najwidoczniejszych aspektów retorsji Zachodu było właśnie wydalanie od kilku do nawet kilkunastu rosyjskich dyplomatów, a raczej - co trzeba podkreślić - w większości oficerów wywiadu (mowa o różnych służbach specjalnych Rosji, w tym SWR - wywiad cwyilny, GU/GRU - wywiad wojskowy i w niektórych przypadkach nawet FSB, czyli rosyjską Federalną Służbę Bezpieczeństwa), działających pod przykryciem dyplomatycznym. Dziś podobne działania mają być reakcją na zbrodnie rosyjskie popełniane w Ukrainie, przede wszystkim symboliczną masakrę cywilów w odbitej przez wojska ukraińskie Buczy. Widzimy więc, że w latach 2018-2022 legalne rezydentury rosyjskich służb specjalnych na Zachodzie są pod ciągłą presją i nie mogą liczyć na relatywnie stabilną pracę szpiegowską, albowiem zachodnie kontrwywiady otrzymują już kolejną z rzędu okazję, żeby przetrzebić pod względem kadrowym obsady ambasad i konsulatów Rosji. Mowa oczywiście o tych szpiegach, którzy są przy swojej aktywności chronieni statusem dyplomatycznym. Jednak czy wiedząc o konsekwencjach dla własnych placówek dyplomatycznych w Rosji, jest to odpowiedni pomysł na działania wymierzone w rosyjską politykę wywiadowczą?
Czytaj też
W obecnych warunkach można wskazać zarówno wiele pozytywnych stron tego rodzaju działań, ale i spróbować zmierzyć się z rodzącymi się wątpliwościami. Zacznijmy więc od pozytywnych aspektów tego masowego exodusu rosyjskich szpiegów-dyplomatów lub współpracowników rosyjskich służb wywiadowczych. Przede wszystkim rosyjskie służby specjalne, także na Zachodzie są obecnie postawione pod presją z dwóch stron – wewnętrznej i zewnętrznej. Kreml w kontekście niepowodzeń w ramach agresji na Ukrainę najpewniej żąda szybkich sukcesów, odnoszących się do zdobywania informacji, ale nie tylko. W tym ostatnim przypadku zachodzi wysokie prawdopodobieństwo tajnych operacji mających na celu destabilizowanie sytuacji w państwach europejskich, tak aby odwrócić uwagę tamtejszych społeczeństw lub uderzyć w pomoc udzielaną stronie ukraińskiej. Wobec czego i tak istnieje olbrzymia presja do ryzykownego działania tu i teraz, a przecież wywiad to praca przede wszystkim długoterminowa. Obecnie dochodzi do mocnego uderzenia zewnętrznego ze strony kontrwywiadów, typujących i wskazujących swoim ministerstwom spraw zagranicznych, których rosyjskich pracowników placówek dyplomatycznych należy wydalić w tym ekstraordynaryjnym trybie. Presja wyników i presja w związku ze stratami kadrowymi nakładają się.
Oczywiście osłabienie kadrowe legalnych rezydentur nie spowoduje zaprzestania ich pracy, bowiem nie wszyscy szpiedzy mogą być odpowiednio wytypowani etc. Nie wspominając już o tym, że Rosja przez ostanie lata prowadziła politykę rozrostu kadrowego własnych placówek dyplomatycznych w szeregu państw, nawet do granic absurdu, zaś liczba dyplomatów i szpiegów w przypadku rosyjskiej dyplomacji nigdy nie była zbilansowana, bowiem priorytetem zawsze była aktywność wywiadowcza, a nie klasyczna dyplomacja. Redukcje rosyjskich kadr w placówkach dyplomatycznych na Zachodzie mogą więc stanowić istotny element w przywróceniu równowagi w tym specyficznym ekosystemie bezpieczeństwa. Jednocześnie jednak nie da się pominąć, że nawet przy zmasowanych wydaleniach dyplomatów-szpiegów nie jest blokowane działanie agentury i prowadzących ją funkcjonariuszy nie korzystających z osłony dyplomatycznej, a np. funkcjonujących w ramach biznesu, mediów etc. Takie postępowanie za każdym razem wytwarza jednak chaos i niepewność także wśród tych grup czy podmiotów. W samej Rosji będzie to również wymagało złożenia wyjaśnień, dlaczego konkretne osoby zostały wytypowane przez zagraniczne kontrwywiady i skąd wiedziano np. o ich działaniach szpiegowskich. Nawet kontrolnie pojawi się więc potrzeba zamrażania pewnych kontaktów z własną agenturą, nie mówiąc o kwestiach możliwych tajnych operacji niosących duże ryzyko. Kadrowo mniej liczebne rosyjskie placówki dyplomatyczne są łatwiejsze do kontroli ze strony niemieckiej BfV czy francuskiej DGSI itd. Może to być więc kluczowe uderzenie w sytuacji, gdy Rosjanie próbowaliby działać jeszcze agresywniej. I nie chodzi jedynie o przejazdy samochodów z flagami rosyjskimi i sowieckimi, tak aby propaganda mogła się żywić obrazami z "rozbitego" Zachodu. Od dawno realnym scenariuszem, który należy rozważać na poważenie, są przecież akty dywersji lub zastraszanie osób czy podmiotów pomagających walczącym z agresją Rosji Ukraińcom. Wytworzenie chaosu wśród rosyjskich szpiegów, chronionych paszportami dyplomatycznymi, może być więc potraktowane jako działanie nie tylko defensywne, ale też ofensywne i uprzedzające.
Czytaj też
Pamiętajmy jednak, że to wszystko, co zostało opisane powyżej, działa w obie strony i obejmuje również zachodnią aktywność wywiadowczą w Rosji. Istnieją co do tego wątpliwości, wyrażane również w przestrzeni debaty publicznej i trzeba powiedzieć otwarcie - mają one oczywiście swoje pewne podstawy. Pytanie jednak, czy we współczesnej Rosji i przy zaostrzającej się polityce kontrwywiadowczej, zachodnie wywiady miały analogiczne możliwości działania przed wojną, nie mówiąc już o obecnej sytuacji wojennej. Można śmiało założyć, że nie da się tego prosto porównywać, zauważając ciągle zaostrzającą się "szpiegomanię" wśród rosyjskich elit politycznych (sięgającą de facto diagnoz jeszcze tzw. kolorowych rewolucji) oraz ciągłe zaostrzanie prawa. Najprawdopodobniej zachodnie służby specjalne, przed dokonaniem wydaleń tak dużych grup rosyjskich dyplomatów, dokonały odpowiednich bilansów zysków i strat. Mówimy przecież o państwach nie działających pod wpływem emocji, nawet jeśli chodzi o zbrodnię w Buczy, ale rozważających swoje interesy wywiadowcze. Szczególnie w związku z wojną i specyficzną postawą władz na Kremlu (np. izolacja Władimira Putina, dziwne przypadłości zdrowotne ministra obrony Siergieja Szojgu itd.), gdzie każda informacja wywiadowcza jest na wagę złota. Chociaż to być może twierdzenie nieco na wyrost, gdyż dane wywiadowcze zawsze są na wagę złota, stąd finansowanie wywiadu w mocarstwach i państwach o dużych aspiracjach zawsze stanowi jeden z priorytetów.
Co więcej, w wielu państwach Zachodu, na czele ze Stanami Zjednoczonymi, dość dobrze pamięta się wszelkie problemy związane z prowadzeniem źródeł osobowych lub nawet prostą obsługą wywiadu w placówkach dyplomatycznych w ZSRS. Nie można więc założyć, że ktoś będzie ryzykował osłabienie własnych zdolności wywiadowczych, w sytuacji gdy Rosja napadła na inne państwo i straszy świat bronią atomową. Najprawdopodobniej zachodnie służby mają pewność obsługi swoich rosyjskich źródeł agenturalnych w inny sposób i mogły sobie pozwolić na spodziewane retorsje w skali takiej, którą niesie ich własne działanie kontrwywiadowcze wobec rosyjskich placówek. Co więcej, trzeba zakładać, że państwa zachodnie mogły zaobserwować wręcz zwiększenie do granic możliwości nadzoru nad ich placówkami ze strony FSB, a stąd każde działanie, nawet legalne OSINT, jest w Moskwie i innych miastach traktowane za zbyt ryzykowne. Nie oznacza to jednak, że stajemy się jako Zachód słabi w zakresie tzw. HUMINT-u na kierunku rosyjskim, jak w przypadku chociażby lat 40. i 50. XX w. czy okresie trwania słynnej sowieckiej operacji Trust. Wręcz przeciwnie, rosyjskie wojsko i służby specjalne w przypadku Ukrainy pokazały wiele oznak, że zachodnie służby specjalne mają ułatwione działanie na źródłach agenturalnych. Mowa przede wszystkim o systemowej wręcz korupcji i poszukiwaniu łatwego zarobku. Słabością Rosji, w kontekście standardów sowieckich przede wszystkim doby stalinizmu, jest miękki wymiar państwowej ideologii. Nie mówiąc o tym, że niepowodzenia wojenne generują strach przed rozliczeniami i walką różnych koterii, budując niepewność dotyczącą kolejnych dni, również w przypadku elit rosyjskich w sferze polityki, biznesu, wojska, służb specjalnych. Wisząca nad wszystkimi w wierchuszce, także wśród siłowików, wizja wielkiej czystki może być świetnym motywem do pozyskania cennych danych dla Zachodu lub rozgrywania walk frakcyjnych, odpowiednimi przekazami w domenie info (np. kontrolowane przecieki medialne, ale też nawet oficjalne wypowiedzi sugerujące posiadanie wiedzy o czymś, co znane jest jedynie wąskiej grupie osób w Rosji). Zwiększa się również zdolność do prowadzenia wcześniej pozyskanej agentury na bazie nowoczesnych technologii.
Czytaj też
W dodatku, FSB nadal musi brać pod uwagę, że Rosjanie wyjeżdżają za granicę np. przez Serbię czy Turcję. Stąd istnieje możliwość spotykania się zachodniej agentury z własnymi prowadzącymi. Pytaniem odwrotnym jest czy miałkość postaw politycznych wielu państw Zachodu na początku XXI w. wobec wręcz otwartego rozrostu procederu szpiegostwa w oparciu o rosyjskie placówki dyplomatyczne nie doprowadziło do zbyt dużego lenistwa po stronie rosyjskiej, jeśli chodzi o przygotowanie się na obecną sytuację. W okresie sowieckim był to bowiem znaczny atut Moskwy, gdyż nawet nie mając ambasad służby wywiadowcze sprawnie obracały się wśród systemowej wręcz aktywności rezydentur nielegalnych. Pytanie, czy obecnie role nie odwróciły się w sposób znaczący na korzyść wywiadów państw zachodnich. Trzeba również nadmienić, że wojna w Ukrainie wykazała ponownie przewagę strony zachodniej w działaniach w domenie wywiadu na źródłach sygnałowych (SIGINT) i rosnących możliwości do penetrowania rosyjskich sieci teleinformatycznych, w tym baz danych. W przypadku tego ostatniego skupiliśmy się na głośnych przypadkach działań Anonimowych, ale czy nie powinniśmy zastanawiać się ile z podobnych operacji aktorów państwowych (lub działających pod fałszywą flagą) miało miejsce przed i w trakcie napaści na Ukrainę.
Odpowiadając na pytanie, kto może czuć się dziś bardziej zagrożony wydaleniem dużych grup dyplomatów w relacjach Zachód-Rosja, zasugerować można, iż raczej są to władze rosyjskie, które otrzymują cios polityczny i symboliczny, ponieważ wydalenia te wiązane są ze zbrodniami wojennymi rosyjskich sił zbrojnych w Ukrainie. Działania te wprowadzają chaos w wielu rezydenturach legalnych, które i tak muszą od początku wojny działać na najwyższych obrotach, a teraz będą musiały się rozliczać nie tylko z urobku wywiadowczego, ale też z list wytypowanych przez zachodnie kontrwywiady. Także Zachód ma obecnie szansę na skończenie z polityką "puchnięcia" kadrowego rosyjskich placówek dyplomatycznych. Nie zaskakują więc pogróżki ze strony chociażby Dmitrija Miedwiediewa, mające ton wysoce emocjonalny. A przypomnijmy, że gdyby Rosjanie i ich służby czuły się pewnie w swojej pozycji, to zwyczajnie najprawdopodobniej ograniczyłyby się w takiej sytuacji do retorsji, bez agresywnych wypowiedzi. Nie zapominajmy przy tym, że to przecież Amerykanie i Brytyjczycy całkiem niedawno niejako upokorzyli wywiadowczo stronę rosyjską w ich ocenie rozwoju inwazji na Ukrainę, podając konkretne przedziały czasowe rozpoczęcia agresji.
andys_2
Bilans jest tutaj na zero - tylu Rosjan wyjedzie , ilu przedstawicieli państw zachodnich wyjedzie z Moskwy.