Rosyjskie służby mają kontrolować przestrzeń powietrzną w rejonie tzw. „pałacu Putina” w związku z zagrożeniem wywiadowczym ze strony państw natowskich. Jednak, zdaniem władz, obce wywiady są nie tyle zainteresowane domniemaną rezydencją, ile obiektem należącym do FSB.
Według rosyjskich służb specjalnych, ustanowienie stref zamkniętych dla lotów cywilnych we wskazanym przez Aleksieja Nawalnego rejonie tzw. "pałaców Putina" nie ma nic wspólnego z kwestią ochrony wspomnianych obiektów. Rosjanie swoje działania motywują wysoką aktywnością służb wywiadowczych państw należących do NATO w rejonie Morza Czarnego (przylądek Idokopas).
Tym samym, Federalna Służba Bezpieczeństwa (FSB) wnioskowała o strefę zamkniętą dla lotów, żeby chronić własną placówkę graniczną. Miała ona powstać w październiku 2020 r. i od tamtego czasu ma być "na celowniku" służb wywiadowczych innych państw. FSB twierdzi, że oprócz wspomnianej placówki (wywiadowczej) granicznej, funkcjonariusze nie chronią żadnego innego obiektu na tym obszarze. Według mediów, prezentujących rosyjską perspektywę (RT), już wcześniej, a więc przed sprawą tzw. "pałacu Putina" w tym rejonie rosyjskie służby miały stosować narzędzia działań WRE (walki radioelektronicznej), powodujące ograniczenia dla obcych służb, ale też cywilnych statków powietrznych. Tym samym, ma to być argument przeczący tezom wygłaszanym przez Nawalnego oraz jego zwolenników.
Jeden z najbardziej znanych obecnie przeciwników prezydenta Władimira Putina uważa, że przyczyna zabezpieczenia obszaru i przestrzeni powietrznej jest zdecydowanie inna niż ta wskazana oficjalnie. Co więcej, chodzić ma nie tylko o wzmożoną obecność FSB, ale również aktywność Federalnej Służby Ochrony (FSO). Obecność tej ostatniej sugeruje zaś, że rzeczywiście w obiektach wskazanych przez Nawalnego mogą przebywać kluczowi decydenci państwa, oczywiście na czele z samym prezydentem Rosji.
JR