Nie milkną echa tajnego raportu autorstwa VSSE (nazwa fr.) – belgijskiego odpowiednika ABW, który wywołał spore poruszenie, szczególnie wśród belgijskich polityków.
Z jego treścią miało zapoznać się kilka redakcji, które zdecydowały się opublikować listę nazwisk belgijskich polityków znajdujących się w kręgu zainteresowań służby VSSE. Politycy Ci podejrzewani byli o utrzymywanie niejasnych relacji z sektami religijnymi, takimi jak choćby Kościół Scjentologiczny. Publikacja ta wywołała jednak odwrotny od zamierzonego efekt. Otóż z całą mocą wybuchła dyskusja dotycząca tego, czy przypadkiem służby specjalne nie inwigilują osób publicznych. Dziennik De Morgen wezwał wręcz do likwidacji służb – powołując się na wypowiedź socjalistycznego polityka Renaata Landuyta, który uważa, że w dzisiejszych czasach wszystkie „tajne służby, takie jak nasz wywiad, są już passé”.
Oliwy do ognia dolał sam szef agencji - Alain Winants. Podczas telewizyjnego wywiadu stanowczo oświadczył, że podległa mu służba nie zbiera żadnych informacji dotyczących polityków. Jednak na biurku, tuż za nim, znajdowała się teczka, na której widniało nazwisko przewodniczącego Vlaamse Belang, Filipa Dewintera (skrajnie prawicowa partia flamandzka).
Jakby zamieszania było mało, Bart Debie, były komisarz policji i doradca Filipa Dewintera przyznał, że był „kretem” w partii i realizował zadania prawdopodobnie na zlecenie belgijskiej służby. Tymczasem belgijska Agencja Bezpieczeństwa Państwa wydała oświadczenie, że teczka Dewitnera dotyczyła „starej sprawy sądowej” a nie żadnych bieżących działań.
Niewiele to jednak pomogło. Media, w tym De Morgen, domagają się ściślejszej kontroli parlamentarnej nad działalnością służb twierdząc, że dziś jest dokładnie odwrotnie, to znaczy, że to służby kontrolują parlament. Gazeta utrzymuje, że w obliczu upadku komunizmu upadło największe zagrożenie dla bezpieczeństwa kraju a dziś pozostają nim jedynie ekstremiści religijni a nie polityczni.
Zamieszanie na belgijskiej scenie jest o tyle interesujące, że całkiem niedawno, przywoływany już w tekście szef agencji - Alain Winants przyznał w wywiadzie dla EUObserver, że Bruksela pozostaje „placem zabaw dla szpiegów, przede wszystkim z Rosji i Chin, choć nie tylko”. Winants podkreślił, że w jego ocenie aktywność wywiadowcza innych państw, szczególnie z bliskiego i dalekiego wschodu nie odbiega od tej, jaką można było obserwować w latach zimnej wojny. Alain Winants twierdzi także, że Bruksela stała się dziś europejską stolicą szpiegów. Nie chcąc podawać konkretnych liczb potwierdził jedynie, że mówimy nie o dziesiątkach, ale o setkach agentów obcych służb penetrujących instytucje europejskie.
Czy zatem „wyciek” tajnego raportu oraz obecnie trwająca dyskusja dotycząca kompetencji i roli służb w Belgii są czystym przypadkiem czy może stanowią medialną odpowiedź na wcześniejszy, bezprecedensowy wywiad Winantsa dla EUObserver? Trudno oprzeć się wrażeniu, że część klasy politycznej próbuje przy tej okazji wyraźnie ograniczyć aktywność służb. Tylko czy aby na pewno działają jedynie na swoją korzyść?
Pytania są o tyle zasadne, że już sam fakt udzielenia przez Winantsa wywiadu świadczy o powadze sytuacji. Tym bardziej, że szef VSSE pełniący swoją funkcję od 7 lat jest znany ze wstrzemięźliwości w relacjach z mediami.
Maciej Sankowski