Reklama

Służby Specjalne

Kim pan jest, panie de Villiers?

Gérard de Villiers- pisarz, prorok a może szpieg?


Gérard de Villiers ma 83 lata i kilka półek z książkami, których jest autorem. Właśnie pracuje nad 197. w swoim dorobku. Pisze przede wszystkim powieści szpiegowskie, od lat w ramach serii „SAS“, opowiadającej o perypetiach austriackiego księcia, a jednocześnie agenta CIA – Malko Linge, z charakterystycznymi okładkami prezentującymi ponętne kobiety. De Villiers urodził się w Paryżu, przez lata pracował jako korespondent zagraniczny francuskich mediów, od 1965 roku pisze przede wszystkim książki, które są bardzo popularne nie tylko we Francji, ale i w Niemczech, Rosji, Turcji czy Japonii. Prawdopodobnie jest jednym z najlepiej sprzedających się autorów na świecie.


Zapewne nie pisalibyśmy na Defence24 o jego jakże płodnej (acz nie sprzedającej się zbyt drogo) twórczości, gdyby nie artykuł na temat de Villiersa, który kilka dni temu ukazał się w „The New York Times“. Artykuł pod bardzo wymownym tytułem: „Autor powieści szpiegowskich, który wie za dużo“ („The Spy Novelist Who Knows Too Much“). O czym wie za dużo? Zerknijcie Państwo na przykładowe tytuły polskich wydań jego książek i daty ich pierwszych publikacji na świecie: „Awantura w Sierra Leone“ (1988), „Stan wojenny w Kabulu“ (1989) czy „Dżihad – islamski atak na Amerykę“ (2000r.). Zrobiło się ciekawiej?


W czerwcu ubiegłego roku twórczością de Villiersa zainteresowały się służby wywiadowcze i dyplomatyczne działające na trzech różnych kontynentach. Jak pisze autor tekstu w NYT, Robert F. Worth, stało się to po publikacji kolejnej książki de Villiersa, „Le Chemin de Damas“ („Droga do Damaszku“ – nie ukazała się w Polsce). Jest w niej wszystko to, czego potrzebuje książka szpiegowska: wyścigi samochodowe, zagadki, wybuchy, romanse. Fabuła osadzona jest w trakcie wojny domowej w Syrii, czytelnik dostaje realistyczne opisy postaci Bashara al-Assada, jego brata Mahera i kilku ich współpracowników. Ale może również przeczytać o nieudanym zamachu na Assada, wspieranym przez amerykańskie i izraelskie służby specjalne. I co ważniejsze - opis ataku na jedno z wojskowych centrów dowodzenia, znajdujące się w okolicy pałacu prezydenckiego w Damaszku. Miesiąc po opublikowaniu książki, zamach taki miał miejsce – zginęło kilka kluczowych postaci syryjskiego reżimu. Przypadek? Rozmówca Wortha, znawca Syrii, który wolał pozostać anonimowy, mówi, że książka de Villiersa jest jak proroctwo, w dodatku z tak dobrym opisem syryjskiej rzeczywistości i atmosfery wśród tamtejszych przywódców, jaki do tej pory nigdy nikomu się nie udał.


To nie pierwszy „przypadek“ czy „proroctwo“, które przydarzyło się de Villiersowi. W 1980 r. napisał książkę, w której islamscy bojownicy mordują prezydenta Egiptu, Anwara Sadata. Rok później Sadat rzeczywiście został zamordowany przez islamistów. Na początku ubiegłego roku wydał „Les Fous de Benghazi” („Głupcy z Benghazi”), w której opisywał walkę C.I.A. z dżihadystami w Libii. Gdy pół roku później w Benghazi zginął amerykański ambasador, J. Christopher Stevens, i ujawniono nieznane dotąd fakty o roli agentów Agencji na tamtym terenie, tym, którzy czytali książkę de Villiersa, wydawały się one ciut mniej nieznane.


Oprócz „proroctw“ książki de Villiersa cechują się przede wszystkim właśnie absolutnie „insiderską” wiedzą. W 2010r. wyszła „La Liste Hariri“ („Lista Haririego“) o zabójstwie byłego libańskiego premiera, Rafiqa Haririego, w 2005r. Zdaniem autora artykułu w „The New York Times“, który sam przez lata zajmował się sprawą tego zabójstwa, oprócz świetnych, bardzo detalicznych opisów Bejrutu i Damaszku oraz tamtejszych ludzi służb, w książce można znaleźć szczegółowe informacje o skomplikowanym planie zabójstwa, zleconym przez Syrię, a przeprowadzonym przez Hezbollah. De Villiers pisał w swojej książce o rzeczach, o których z dziennikarzy prawdopodobnie słyszał jedynie właśnie Worth (autor tekstu w NYT) - wymieniał nazwiska grupy zabójców, opisywał akcję eliminowania przez Hezbollah potencjalnych świadków. Worth nigdy jednak nie uzyskał żadnego potwierdzenia, które pozwoliłoby mu na publikację. Rozmawiał o książce de Villiersa z byłym członkiem Międzynarodowego Trybunału Sprawiedliwości w Hadze, który powiedział mu: „Kiedy ta książka wyszła, wszyscy niedowierzali. Zastanawiano się kto z nas sprzedał de Villiersowi informacje – było pewne, że ktoś pokazał mu nasze raporty albo raporty libańskich służb specjalnych.“ Pytany o to de Villiers przyznaje, że zna od lat jednego z najważniejszych libańskich oficerów wywiadu i to od niego dostał informacje - „Bo chciał by ludzie wiedzieli, a nie ufał dziennikarzom.“ Z tym samym człowiekiem rozmawiał lata wcześniej Worth – oficer nigdy mu nie powiedział tego, co wyjawił de Villersowi.


Fracuski pisarz zna wielu ludzi służb, do niektórych znajomości przyznaje się wprost, pozostałe są oczywiście owiane tajemnicą. Jedną z najbliższych mu osób jest Alexandre de Marenches (a także np. aktor Jean-Paul Belmondo czy reżyser Claude Lanzmann) – dyrektor generalny francuskiej Służby Dokumentacji Wywiadu i Kontrwywiadu (SDECE) w latach siedemdziesiątych. Co ciekawe, pierwszy kontakt pisarza ze służbami był dosyć nietypowy. Jeszcze jako dziennikarz, pracując w Tunezji, zgodził się na przysługę dla francuskiego oficera wywiadu – miał dostarczyć wiadomość dla prawicowej, postkolonialnej grupy. Jak się potem okazało, był pionkiem w większej grze i miał szczęście, że uszedł z życiem. Jak twierdzi, to wydarzenie nauczyło go, że ludzie służb „mają w nosie życie cywilów. Są niepoważni.“, ale ich świat zaczął go pociągać.


Robert F. Worth rozmawiał o de Villiers z kilkoma szpiegami i pracownikami służb. Większość przyznaje, że pisarz ma bardzo dobre informacje – z czasem właściwie coraz lepsze: „Gdy de Villiers opisuje w swojej książce ludzi służb, wszyscy w branży dokładnie wiedzą o kogo chodzi.“ Niektórzy przyznają , że mu pomagają. Oprócz francuskich, ma również bardzo dobre kontakty w służbach rosyjskich, zna także pracowników C.I.A. To właśnie dzięki takim kontaktom w 1994r. w momencie gdy zatrzymano Illicha Ramirez Sáncheza (zwanego Carlosem czy Szakalem), on miał już gotowy materiał na książkę (ukazała się pod tytułem: „La traque Carlos” – „Tropiąc Carlosa”). Ktoś dwa miesiące przed zatrzymaniem terrorysty dał de Villiersowi cynk, dzięki czemu mógł on zrobić odpowiednią dokumentację do książki i wejść z nią na rynek gdy sprawa była „gorąca” .


Nie obcy są mu także politycy i dyplomaci. Ci raczej do znajomości z de Villiers nie przyznają się. Były minister spraw zagranicznych Francji, Hubert Védrine, powiedział Worthowi: „Francuska elita udaje, że go nie czyta, ale wszyscy to robią.“ Jednak do lektury książek de Villiersa przyznali się francuscy prezydenci - Chirac i Giscard. Sam Védrine również nie ukrywa, że przeczytał prawie wszystkie jego książki. Jak twierdzi – czytał je głównie przed wyjazdem zagranicę, bo wiedział, że dowie się z nich jak sytuację w krajach o których czyta i do których jedzie, postrzega... francuski wywiad. Jeszcze gdy był ministrem, Védrine poprosił de Villiersa o spotkanie. Gdy ten, zaskoczony, pojawił się na Quai d’Orsay, minister powiedział mu „chciałem pogadać, bo dowiedziałem się, że mamy te same źródła.“


Oczywiście de Villiers pracuje już nad kolejną książką. O czym? Odpowiedź, albo właściwie ustalenia Wortha po odpowiedzi, musiały go zmrozić. Kolejne przygody agenta Malko Linge mają dotyczyć zamachu nad Lockerbie z 1988r. W książce za zamachem stoi Iran, nie Libia, choć ta zostaje zmuszona do przyjęcia winy na siebie. Wszystko to w ramach akcji odwetowej za zestrzelenie irańskiego samolotu pasażerskiego przez Amerykanów pół roku wcześniej. Tak będzie w książce, bo w rzeczywistości odpowiedzialnością za zamach obarczono Libię, która w 2003r. tę odpowiedzialność formalnie wzięła na siebie. Tyle tylko że z rozmów Wortha po powrocie z Francji do USA wynika, że wersja z książki de Villiers, przez lata uważana za konspiracyjną wizję zamachu, może okazać się wcale nie taką konspiracyjną. „Dowiedziałem się, że z wersją de Villiersa jest coś na rzeczy“, pisze Worth. „Rozmawiałem z byłym agentem C.I.A., który powiedział mi, że największy specjalista ze służb, zajmujący się Lockerbie, wskazuje na rolę Irańczyków. Powiedział mi, że to temat wywołujący olbrzymie kontrowersje w C.I.A. i F.B.I., po części dlatego, że dowody przeciwko Iranowi są utajnione i nie można ich wykorzystać w sądzie, ale wielu ludzi w Agencji wierzy, że Iran kierował tym zamachem.“


Jak to więc jest z książkami de Villiersa – przypadki? Proroctwa? Czy może, jak pisze w swoim tekście Worth – „te książki są jak wywiadowcze skrzynki zrzutowe dla agencji szpiegowskich z całego świata“? (zresztą, sam de Villiers przyznaje, że ludzie służb przekazują mu informacje, bo chcą by poszły w świat, „bo wielu ludzi czyta moje książki, wszystkie agencje wywiadowcze też“). A może w przypadku Gérardade Villiers właściwie nie powinno się pytać czym są jego książki, a raczej należałoby zadać pytanie: kim pan jest, panie de Villiers, pisarzem czy ...? No właśnie.


Beata Biel


Oryginalny artykuł: „Gerard de Villiers, the Spy Novelist Who Knows Too Much”, The New York Times, 30.01.2013, 


Przykładowe okładki jego książek:



Reklama

Komentarze

    Reklama