Straż Pożarna
Nurek PSP: szukamy nie tylko ofiar utonięć, ale też narzędzi zbrodni i ich ofiar
Na co dzień jeżdżą do pożarów i wypadków, ale gdy konieczne są poszukiwania na rzekach i jeziorach zamieniają wozy strażackie na łodzie lub skutery wodne i ruszają do akcji. „Szukamy nie tylko ofiar utonięć, ale także ofiar morderstw, których ciała ukryto pod wodą, i narzędzi zbrodni” - podkreśla zastępca dowódcy JRG nr 1 straży pożarnej w Warszawie mł. kpt. Jakub Nowak.
Spośród członków grupy ratownictwa wodno-nurkowego działającej w Jednostce Ratowniczo-Gaśniczej nr 1 w Warszawie 53 strażaków-ratowników tej jednostki 43 nurkuje. Grupa ma do dyspozycji dwa samochody ratownictwa wodnego, pięć łodzi i skuter wodny. Szukają osób, które uległy wypadkom na wodzie, ale też ofiar morderstw, których ciała ukryto pod wodą, czy dowodów zbrodni.
Jak powiedział zastępca dowódcy JRG nr 1 W Warszawie mł. kpt. Jakub Nowak, członkowie grupy ratownictwa wodno-nurkowego działają zwykle na dwa sposoby. "Jeżeli od wpłynięcia zgłoszenia do nas nie minie jeszcze 120 minut, to traktujemy takie zgłoszenie w trybie ratowniczym. W innym przypadku akcja ma już tylko charakter poszukiwawczy" - powiedział. Dodał, że w pierwszym przypadku strażacy powinni w trybie alarmowym, jak najszybciej dojechać na miejsce i natychmiastowo rozpocząć działania, a po wyciągnięciu takiej osoby z wody prowadzić resuscytację do przyjazdu pogotowia ratunkowego.
"W literaturze medycznej podawane są przypadki, gdzie rzeczywiście udało się jeszcze przywrócić czynności życiowe, aczkolwiek, żeby doszło do takiej sytuacji, musi zostać zachowany szereg sprzyjających okoliczności, m.in. zimna woda, która spowalnia procesy zachodzące w organizmie. Sam słyszałem o przypadku, gdzie po czterdziestu kilku minutach przebywania pod wodą udało się jeszcze przywrócić czynności życiowe bez trwałego uszczerbku na zdrowiu" - powiedział Nowak. Zaznaczył jednak, że przy obecnych warunkach termicznych procesy obumierania postępują dużo szybciej.
Czytaj też
"Zdarzają się też takie sytuacje, że po długotrwałej akcji resuscytacyjnej z udziałem lekarza lub ratowników medycznych, przy wykorzystaniu ich profesjonalnego defibrylatora udaje się przywrócić akcję serca. Mam w pamięci taki przypadek, że po dwudziestu paru minutach udało się przywrócić wędkarza. Trafił do szpitala, ale otrzymaliśmy informację zwrotną, że niestety jego mózg obumarł, jednak jego narządy wewnętrzne nadawały się jeszcze do transplantacji" - powiedział mł. kpt. Jakub Nowak. "To też jest jakiś pozytywny sygnał, że te nasze starania może nie zawsze zwrócą życie osobie, która utonęła, ale narządy tej osoby uratują życie komuś innemu" - dodał.
Inaczej jest w przypadku, gdy od zgłoszenia upłynie więcej niż 120 minut. Po takim czasie działania ratowników mają już zwykle jedynie status humanitarny i polegają tylko na poszukiwaniu ciał. "W takich przypadkach czas już nie gra roli; już wiemy, że nie uratujemy takiej osoby, a jedynie szukamy ciała, żeby rodzina mogła je pochować i może trochę łatwiej pogodzić się ze śmiercią bliskiej osoby" - powiedział. Dodał, że takich akcji jest niestety najwięcej, bo stosunek liczby osób uratowanych do nieuratowanych jest niewielki. "Pracując w takim środowisku powoli się do tego przyzwyczajamy, ale żeby poradzić sobie z tym stanem emocjonalnym, z podwyższonym napięciem rozmawiamy ze sobą, a czasami z psychologiem. Dzięki temu można to napięcie rozładować" - zaznaczył. Zwrócił uwagę, że działania nurków charakteryzują się dużym obciążeniem fizycznym i psychicznym dla ratowników. "Nierzadko na miejscu jest rodzina osoby zaginionej. Mogą to być rodzice, maż lub żona. Jest rozpacz, jest płacz. To wszystko nie jest obojętne ratownikom, którzy są na miejscu. Oni to widzą, ale muszą zachować profesjonalizm w obliczu tej tragedii, z która mają styczność" - powiedział.
Pytany o specyfikę pracy w jeziorach i rzekach zaznaczył, że poszukiwania w jeziorach są znacznie szybsze i - jeśli świadkowie wskażą orientacyjne miejsce utonięcia - akcja poszukiwawcza może się zakończyć nawet po kilkudziesięciu minutach. Inaczej jest w rzekach, gdzie ciało przemieszcza się z nurtem, a akcja skupia się na poszukiwaniach w miejscach, gdzie ciało może się zatrzymać. "Zaraz po utonięciu ciało opada na dno i po dnie wraz z nurtem rzeki się przemieszcza. Dopiero po jakimś czasie, co zależy od temperatury wody i głębokości, ciało wraz z postępem gnilnym zaczyna się unosić" - powiedział.
Czytaj też
Zdarza się, że akcje są prowadzone w samochodach, które wpadły do wody. Tak było w przypadku wypadku w Serocku (Mazowieckie), gdzie rozpędzony samochód wjechał przez molo prosto do Zalewu Zegrzyńskiego. "Świadkowie mówili, ze widzieli jeszcze w środku kierowcę, który siedział i palił papierosa, gdy samochód tonął. Po prostu chciał w ten sposób popełnić samobójstwo" - powiedział.
Strażacy często współpracują też z policją poszukując m.in. dowodów zbrodni. "Szukaliśmy np. noża w Wiśle i go znaleźliśmy, poszukiwaliśmy też pendrive'ów ze słynnej afery podsłuchowej w restauracji Sowa i Przyjaciele i też - o dziwo - się odnalazły" - mówił. "Obecnie zostaliśmy poproszeni przez policję do pomocy w poszukiwaniach razem z WOPR poćwiartowanej ofiary zabójstwa" - powiedział. Nowak zaznaczył, że do poszukiwań, np. narzędzi zbrodni i niewielkich elementów, wykorzystuje się metodę tzw. sektorową, gdzie obszar dzieli się na sektory, które są następnie przeczesywane przez nurków. "Jeżeli wiadomo, że szukamy, np. noża, to możemy się wspomóc się podwodnym wykrywaczem metali" - powiedział.
Strażak podkreślił, że w ostatnim czasie liczba zdarzeń, do których wysyłana jest grupa ratownictwa wodno-nurkowego wzrasta. "Od początku roku mieliśmy 40 takich dyspozycji, z czego tylko od początku czerwca wyjeżdżaliśmy 16 razy" - powiedział. Dodał, że w lecie poszukiwane są przede wszystkim ofiary utonięć, zaś kiedy jest chłodniej, osoby, które popełniają, bądź próbują popełnić samobójstwo, zimą wędkarze, ale też często są to ofiary zakładów po alkoholu i próby przejścia przez zamarzniętą rzekę, czy staw.
Niedawno narodził się pomysł, żeby podnieść świadomość wypoczywających nad wodą i działać prewencyjnie. Dlatego do końca wakacji prowadzone są wspólne patrole z policją przy stołecznych akwenach i w pobliżu Wisły. Akcja ruszyła 1 lipca i już pierwszego dnia udało się uratować człowieka, który wpadł do Stawu Koziorożca na warszawskich Włochach.