Użycie sił zbrojnych na terenie Polski w czasie pokoju przeciwko terrorystom lub bandytom jest ograniczone tylko do wyjątkowych sytuacji. Ukraina pokazuje, że może nadszedł czas, by to wreszcie zmienić.
Ograniczenia prawne w wykorzystaniu wojska w czasie pokoju są najbardziej jaskrawo widoczne w przypadku polskich wód terytorialnych. Żołnierze (w tym przede wszystkim z Wojsk Specjalnych i Marynarki Wojennej) mogą być tam bowiem użyci zgodnie z ustawą z dnia 4 września 2008 r. o ochronie żeglugi i portów morskich tylko (!) po spełnieniu trzech (i to wszystkich) warunków:
- „W celu zapobieżenia, ograniczenia lub usunięcia poważnego i bezpośredniego niebezpieczeństwa… powstałego na skutek użycia statku lub obiektu pływającego jako środka ataku terrorystycznego…”;
- „po wyczerpaniu przez Straż Graniczną środków przewidzianych w ustawie z dnia 12 października 1990 r. o Straży Granicznej”;
- po wydaniu decyzji przez Ministra Obrony Narodowej (na wniosek ministra właściwego ds. wewnętrznych) „…o zastosowaniu na polskich obszarach morskich niezbędnych środków, do zatopienia tego statku lub obiektu pływającego włącznie”.
Jeżeli więc terroryści wezmą zakładników na statku i rzucą kotwicę to żołnierze z jednostek: Grom lub Formoza mogą sobie tylko pływać wkoło i czekać na Straż Graniczną (SG). A nawet jeżeli SG zostanie odparta to żołnierze wojsk specjalnych i tak nie mogą nic zrobić, ponieważ nie ma przecież „poważnego i bezpośredniego” zagrożenia. by stojący na kotwicy statek mógł zostać użyty: „jako środek ataku terrorystycznego”.
Czy to ma sens, gdy ktoś zaatakuje funkcjonariuszy Straży Granicznej, Urzędu Celnego, Urzędu Morskiego lub Policji? Pamiętajmy poza tym, że zakładników biorą nie tylko terroryści. Tymczasem jeżeli bandyci wejdą na statek z ważnym ładunkiem lub osobami na pokładzie i będą go chcieli uprowadzić, Marynarka Wojenna nie może wysłać swojego okrętu, by im to uniemożliwić.
Ograniczeń tych nie wprowadziło wcale prawo międzynarodowe, ponieważ w Rozporządzeniu 725/2004 Parlamentu Europejskiego i Rady z dnia 31 marca 2004 r. w sprawie podniesienia ochrony statków i obiektów portowych zdecydowano m.in., że „ochrona na morzu” to „połączenie środków zapobiegawczych mających na celu ochronę żeglugi morskiej i obiektów portowych przed zagrożeniami zamierzonych aktów bezprawnych”. A to na podstawie tego właśnie rozporządzenia wprowadzono ustawę z dnia 4 września 2008 r. o ochronie żeglugi i portów morskich.
Co ciekawe ograniczeń tych nie było również w projekcie z lipca 2007 roku tej ustawy, gdyż wtedy uwzględniono w nim możliwość wykorzystania wojska w sytuacjach: „… powstałych na skutek użycia statku do działań sprzecznych z prawem…”. Można się teraz zastanawiać czy ktoś to specjalnie zmienił, a jeżeli tak to kto i dlaczego.
Ograniczenia prawne to nie wszystko
Ograniczenia prawne to jedno, a zmiana mentalności i uczciwe rozwiązywanie problemów – to drugie. Specjaliści od lat wykazują, że realizowanie nawet tak „ograniczonego” spektrum zadań, jakie przewiduje ustawa o ochronie żeglugi i portów morskich jest bardziej teoretyczne niż praktyczne. Na zatrzymanie wielkiego statku wyładowanego materiałami wybuchowymi i płynącego pełną prędkością nie ma bowiem zbyt wiele czasu i co najgorsze konieczne jest bardzo ścisłe, międzynarodowe i międzyresortowe współdziałanie.
Tymczasem „Instrukcja postępowania i sposobu współdziałania przy stosowaniu sił i środków Sił Zbrojnych Rzeczypospolitej Polskiej dla zapobieżenia niebezpieczeństwu grożącemu statkom, obiektom portowym i portom oraz związanej z nimi infrastrukturze, powstałego na skutek użycia statku lub obiektu pływającego jako środka ataku terrorystycznego” została wprowadzona tylko w Ministerstwie Obrony Narodowej (Decyzja nr 429/MON z 15 listopada 2011 r.) i tylko tam uzgodniona.
Nie obowiązuje więc w innych resortach. Dlaczego? Wydział Prasowy Ministerstwa Spraw Wewnętrznych poinformował nas po prostu, że „Instrukcja nie została uzgodniona z ówczesnym MSWiA oraz ówczesnym Ministerstwem Infrastruktury”. Oczywiście wyjaśniono dalej, że „…w pracach zespołu roboczego, powołanego rozkazem Szefa Sztabu Generalnego WP do opracowania zasad współdziałania, uczestniczyli przedstawiciele Komendy Głównej i Morskiego Oddziału Straży Granicznej, a także przedstawiciele Ministerstwa Infrastruktury”.
Ale jak się okazało „…W trakcie procedowania prac nad dokumentem uczestniczące w nim podmioty porozumiały się co do tego, że dokument w wersji końcowej nie musi mieć rangi międzyresortowej, a może być wewnętrznym dokumentem resortu obrony narodowej.” Ludzie którzy opiniowali ustawę o ochronie portów ze strony MON nie znali chyba materii w jakiej się poruszali, niestety teraz wiemy, że nadal mają się bardzo dobrze.
Brak międzyresortowych uzgodnień oznacza brak przymusu by koordynować działania, a w Polsce sprawy ambicjonalne (czyli myślenie „kto jest ważniejszy”) dotyczą nadal nawet najważniejszych kwestii. Ministerstwo Spraw Wewnętrznych może więc nadal działać bez powiadomienia MON wzywając wojsko dopiero wtedy, gdy Straż Graniczna sobie rzeczywiście nie poradzić, ale wtedy może być za późno. Co gorsza specjaliści z zewnątrz nie mogą ocenić, jak to przebiega w rzeczywistości, ponieważ zgodnie z odpowiedzią przekazaną nam z Ministerstwa Obrony Narodowej „Wszelkie procedury łączności i współdziałania są określone między poszczególnymi instytucjami, posiadają klauzulę niejawną – są nie do upublicznienia”.
Można czy nie można
Co trzeba zrobić by skutecznie i faktycznie reagować na morzu pokazano podczas międzyresortowego i międzynarodowego ćwiczenia CAP Demo w 2010 r. O tym, jaki jest teraz można by się przekonać powtarzając CAP Demo, ale robiąc je już zgodnie z obowiązującymi obecnie instrukcjami, rozporządzeniami i ustawami. Niestety, w planach tak przygotowanego „testu” nie ma. Oczywiście będą organizowane z sukcesem pokazy wyszkolenia antyterrorystów ze Straży Granicznej i morskich komandosów podczas np. odbijania promu pasażerskiego, ale czy są one rzeczywiście zorganizowane przy w miarę realnych uwarunkowaniach (czyli z procesem wykrycia zagrożenia i alarmowania sił, bez ich wcześniejszego przygotowania).
Gorzej, że o ile problem „morski” został już rozpoznany, o tyle działanie wojska w czasie pokoju na terytorium lądowym Polski jeszcze nie. Tymczasem może niezamierzenie, ale po wprowadzeniu służby zawodowej żołnierze przestali być tylko żołnierzami, a stali się również funkcjonariuszami publicznymi. Mogą więc działać w obszarze, który się im wyznaczy, a więc w sytuacji zagrożenia np. patrolować ulice lub dworce. Dowodem tego są Francuzi, którzy pomimo, że mają skuteczną policję, bez żadnych oporów wysyłają uzbrojone w broń maszynową patrole wojskowe by lepiej chronić dworce i lotniska (Plan Vigipirate).
Jak widać po ustawie o ochronie żeglugi i portów morskich na pytanie, „dlaczego w Polsce nie widać na ulicach żołnierzy?” powinni sobie odpowiedzieć nie tylko politycy, ale również wojskowi.