Reklama

Warto już na samym początku odnotować powszechnie znany fakt działania obcych wywiadów w każdym państwie na świecie. Regułą nie jest natomiast nagłaśnianie tego publicznie. Obecna konstrukcja przekazu informacyjnego w Niemczech jest już w swojej istocie wysoce zagadkowa, żeby nie powiedzieć cyniczna. Zakładałaby bowiem, że „słusznie oburzony” Berlin nigdy nie wyraził zgody na prowadzenie jakiejkolwiek operacji własnych służb na terytorium USA lub względem amerykańskich obywateli w Europie, w tym i pracowników korpusu dyplomatycznego. A to po prostu jest nierealne.

Inną interesującą kwestią jest chociażby i to, że szczegóły śledztwa i tak nie zostaną w żaden sposób upublicznione, więc trudno będzie obalić wiele tez, nawet gdy faktycznie okażą się one fałszywe. Już 11 lipca Anna Dolgov z The Moscow Times poruszyła mało analizowany scenariusz, oparty jednak na bardzo realnych przesłankach. Mianowicie, iż rzekomo przekupiony przez CIA pracownik niemieckiej Federalnej Służby Wywiadowczej (BND) tylko myślał, że pracuje dla amerykańskiego wywiadu, a tak naprawdę pracował dla Rosjan. Zdaniem niemieckiego analityka Ericha Schmidt-Eenbooma, który udzielił wywiadu dla Deutsche Welle, nie byłaby to dziwna sytuacja, że werbunku dokonuje służba podszywająca się pod inną. Wątek nie jest jednak nagłaśniany, gdyż nie zgadza się z tą linią narracyjną, na którą jest obecnie zapotrzebowanie.

Zgodnie z wynikami ankiety, przeprowadzonej 6 lipca br. przez tygodnik informacyjny Der Spiegel, 57% Niemców uważa, że Berlin powinien dążyć do bycia bardziej niezależnym od Waszyngtonu, a 36% jest przeciwnego zdania. Natomiast w przypadku Rosji, 50% ankietowanych jest opinii, że Berlin powinien dystansować się od Moskwy, a 40%, iż współpraca powinna być zacieśniana. Mimo afery szpiegowskiej, szybciej spada zaufanie Niemców do Rosji niż do Stanów Zjednoczonych: 69% Niemców wyraziło pogląd, że ich zaufanie do USA w ostatnim czasie spadło, a względem FR takiej odpowiedzi udzieliło aż 75% respondentów.

Wydawać by się mogło, że teoretycznie wizerunek Rosji pozostaje wciąż „gorszy”, jednak poziom decyzji politycznych wskazuje coś innego. Zwiększanie dystansu Berlina do Waszyngtonu jednocześnie skraca go do Moskwy. Przykładów nie trzeba daleko szukać. Dość wspomnieć o tym, że to właśnie Niemcom na rękę jest zmniejszanie amerykańskiej obecności w Europie, co automatycznie wzmacnia ich pozycję. Ale nie tylko to może na poziomie politycznym zbliżać Niemców i Rosjan. Angela Merkel w swojej ostatniej telefonicznej rozmowie z ukraińskim prezydentem wezwała do zachowania rozsądku w prowadzeniu operacji przeciwko tzw. separatystom. Już to jest niezwykle wymowne, a przecież to nie wszystko. Znacznie bardziej niebezpieczny wydaje się chęć włączania przez RFN Rosji w procesy polityczne i stabilizacyjne na Ukrainie (np. na razie – prace nad powołaniem „grupy kontaktowej”), co gdyby stało się rzeczywistością, już dawno temu uważane było za klęskę Zachodu i drastyczne osłabienie pozycji ukraińskiej względem agresywnego sąsiada.

Trójka dziennikarzy z Der Spiegel: Markus Feldenkirchen, Christiane Hoffmann i René Pfister w swoim artykule idzie jeszcze dalej. Uważają oni, że rozczarowanie niemieckiego społeczeństwa zachowaniem Amerykanów, którzy od zawsze byli bliskimi sojusznikami, wzmacnia sympatię dla rosyjskiego prezydenta, co ukazało się wielokrotnie w czasie wydarzeń na Ukrainie. To natomiast ich zdaniem podnosi „fundamentalną kwestią niemieckiej tożsamości narodowej”, gdyż „w długim okresie, Niemcy będą musieli zdecydować, po której są stronie” (USA czy FR – przyp. A. L.). Jest to też w ich ocenie sytuacja bez precedensu w ciągu 25 lat od upadku Muru Berlińskiego, gdzie nie było tak wyraźnej polaryzacji amerykańsko-rosyjskiej. Kryzys ukraiński i afera NSA zakończyły ten etap, rozpoczynając nową falę rywalizacji i antagonizmów, co stawia Berlin w nowej sytuacji geopolitycznej (Germany's Choice: Will It Be America or Russia?, http://www.spiegel.de/international/germany/as-us-scandals-grow-germans-seek-greater-political-independence-a-979695.html).

Takie konstrukcje logiczne otwierają nowe możliwości działania i poszerzają pole manewru dla rosyjskich propagandystów. Pokazują też, jak niebezpieczna może być pułapka PR-u dla danego społeczeństwa, w tym wypadku niemieckiego, ale i jego politycznych reprezentantów. Demonstracja poziomu oburzenia oraz własnej siły wobec Białego Domu przez zbliżenie z Kremlem jest w swojej istocie tak ważna i przełomowa, że aż trudno uwierzyć, że mogłaby zostać zrealizowana tylko na podstawie emocjonalnych przesłanek. Zarządzanie informacjami związanymi z aferą przez media pozwala natomiast zrobić założenie, że owe przesłanki są konstruowane i wzmacniane doraźnie, instrumentalnie. Trudno wyrokować czy były one oczekiwane czy wręcz zaplanowane do wykorzystania, ale nie można pozostać analitycznie obojętnym na to, jak wiele wątków tej wojny informacyjnej i wizerunkowej pochodzi lub jest bezpośrednio związanych z działaniami, potrzebami czy celami rosyjskimi.

Jak łatwo jest rozbić jedność Zachodu w ramach działań wojny informacyjnej Kreml udowadnia od dawna. Obecna sytuacja jest kolejnym potwierdzeniem tego faktu. Natomiast ilość płaszczyzn, na których ów konflikt jest prowadzony, umyka zupełnie zachodniej opinii publicznej.

Mark Adomanis, Amerykanin piszący dla rosyjskiej gazety The Moscow Times, stawia tezę, że Rosja nie tylko wcale nie jest realnie izolowana na arenie międzynarodowej (For Better or Worse, Russia Is Not Isolated, http://www.themoscowtimes.com/article/503270.html). Mało tego, cieszy się doskonałymi relacjami z państwami tych regionów, które są naprawdę demograficznie i gospodarczo dynamiczne. Jego zdaniem nie można prowadzić skutecznej i efektywnej polityki zagranicznej, jeśli nie jest ona oparta na realnych przesłankach, a to robi właśnie Zachód. Społeczeństwa tego ostatniego są tak bardzo przekonane, że Rosja powinna zostać „ukarana”, że wybierają myślenie życzeniowe i zachowują się tak, jakby FR rzeczywiście została „wyrzucona” ze społeczności międzynarodowej i lada moment miała stać się drugą Koreą Północną. Tak jednak nie jest, jakkolwiek niesprawiedliwe może się to komukolwiek wydawać.

Jego wnioski są równie interesujące. Uważa on mianowicie, iż mimo faktu, że Zachód nie jest zupełnie bezsilny wobec Federacji Rosyjskiej, to jednak przepaść pomiędzy tym pierwszym a resztą świata nieustannie maleje. Z tego też wynika zdaniem Adomanisa to, że aby móc prowadzić skuteczną politykę wobec FR, Zachód musi dokładniej przeanalizować limity i ograniczenia swoich wpływów, a tym samym lepiej zrozumieć fakt, że wiele innych państw może postrzegać konkretne wydarzenia zupełnie inaczej.

Biorąc powyższe pod uwagę, można chyba postawić tezę, że do obecnej sytuacji doprowadziło w długim okresie osłabienie roli, znaczenia i możliwości działania zachodnich wywiadów w ramach funkcjonowania demokratycznych struktur państwowych. Na płaszczyźnie realistycznej i praktycznej silnie zbiurokratyzowane mechanizmy administracji cywilnej Zachodu okazują się całkowicie nieskuteczne w starciu z takim przeciwnikiem jak Rosja. Nie ma ona nie tylko ograniczeń systemowych i politycznych dla wykorzystania swoich służb na każdym etapie działań w polityce wewnętrznej czy zagranicznej, ale i znacznie bardziej skrócony proces decyzyjny. Jej polityka zagraniczna, w tym i główne cele, założenia i metody ich realizacji nie są określane przez media, ani te zagraniczne, ani te własne, czy bliżej nieokreśloną opinię publiczną. Teraz natomiast, uda się jej upiec dwie pieczenie przy jednym ogniu – osłabiony został sojusz amerykańsko-niemiecki, a polityczna opozycja w jednym i drugim kraju doprowadzi do dalszego ograniczenia możliwości działania służb przez narzucenie dodatkowych ograniczeń prawno-administracyjnych. Jeżeli Zachód chce mieć szansę już nawet nie tyle na zwycięstwo, ile na walkę jak równy z równym, to chyba pora na daleko idące zmiany.

dr Adam Lelonek

Reklama
Reklama

Komentarze