Reklama

Niemiecka polityka względem konfliktu w Syrii w ostatnim czasie przypomina próbę pogodzenia różnych stanowisk, reprezentowanych przez dotychczas najważniejszych graczy - Stany Zjednoczone, Rosję, Iran, Francję itd. Z jednej bowiem strony władze federalne w Berlinie, po uzyskaniu niezbędnej w tym przypadku akceptacji parlamentarnej, wsparły operację amerykańską i francuską w zakresie zwalczania Daesh (tzw. Państwa Islamskiego) i cały czas dystansują się od polityki rekoncyliacji w Syrii, obejmującej obecne władze.

Z drugiej strony, jak się najprawdopodobniej okazało, nie stronią od bliskich relacji z kluczowym elementem władzy w Damaszku - wywiadem wojskowym, czyli Mukhabaratem. Syrię niejednokrotnie określało się wręcz jako tzw. państwo Mukhabaratu, podkreślając omnipotencję tamtejszych służb. Pojawiają się nawet sugestie, że Niemcy planują ustanowić stałe biuro w stolicy Syrii lub nawet rezydenturę swojego wywiadu. Miano by przy tym wykorzystać infrastrukturę tamtejszej, zamkniętej od 2012 r., ambasady RFN. Dzięki temu otwarto by szybsze, skuteczniejsze kanały wymiany informacji, pozwalające na dyskusję obu służb o wspólnych zagrożeniach. 

Jak można było przewidzieć, samo BND i zwierzchnicy służby nie potwierdzili w żaden sposób działań mających na celu stworzenie/odtworzenie dobrych relacji z syryjskimi służbami specjalnymi. Przy czym zdaniem dziennikarzy, którzy dotarli do pierwszych informacji o kontaktach Niemców z reżimem w Damaszku, wszystko miało być skorelowane z udziałem RFN w kampanii powietrzno-morskiej przeciwko terrorystom z Daesh.

Najwyższe władze federalne w Berlinie obawiały się w głównej mierze możliwości utraty jednego ze swoich rozpoznawczych Tornado, które mają latać nad rejonami opanowanymi przez islamistów. Niemcy w ramach wspomnianych działań delegowali także samolot przeznaczony do tankowania w powietrzu maszyn koalicyjnych, wsparli także francuską grupę bojową lotniskowca "Charles de Gaulle" jednym okrętem. Szacuje się, że ogółem w operacji weźmie udziałok. 1200 członków niemieckich sił zbrojnych, którzy w różny sposób mają współuczestniczyć w działaniach międzynarodowej koalicji.

Wraz z sugestiami o współpracy BND z syryjskim Mukhabaratem, coraz mocniej widać rozdźwięk pomiędzy idealistyczną wizją tzw. Arabskiej Wiosny z przełomu 2011/12 r., a bieżącą pragmatyczną oceną realnych zagrożeń, jakie stoją przez państwami europejskimi. Niedawne zbliżenie rosyjsko-amerykańskie, uwidocznione wizytą sekretarza stanu Johna Kerry`ego w Moskwie, wcześniejsze próby nawiązania współpracy francusko-rosyjskiej po zamachach z 13 października itd. sugerują, iż powoli zmienia się nastawianie z modelu zero-jeden na bardziej realistyczne. Zapewne ekscytująca obecnie media (bardzo prawdopodobna) współpraca służb niemieckich i syryjskich to nie jedyny taki układ wzajemnych, zakulisowych działań w świecie wywiadów zainteresowanych chociażby działaniami Daesh. Pokazuje to nad wyraz dobitnie, że w obrębie służb specjalnych trzeba być przygotowanym na współpracę nie tylko na różnych kierunkach, ale również z różną kategorią współpracowników państwowych i niepaństwowych. Chociaż zapewne cała sprawa znajdzie swoje ujście przede wszystkim w rozważaniach natury moralnej dotyczącej roli al-Asada, to jednak można i wręcz trzeba bronić tego rodzaju postępowania.

Aktywność BND pokazuje bowiem, że Niemcy coraz lepiej rozumieją m.in. błędy w zakresie postrzegania kryzysu związanego z nielegalnymi imigrantami, płynącymi chociażby z Bliskiego Wschodu. Tamtejszy kontrwywiad może coraz częściej prosić swoich partnerów z BND o dane wywiadowcze, pozwalające na uzyskanie lepszego rozeznania w zakresie rozpracowywania rodzimych i napływających zwolenników Daesh, jak również innych organizacji terrorystów powiązanych np. z salafitami. Tego nie da się zaś zrobić per procura, bez fizycznej obecności w regionie i pozyskania lokalnych źródeł lub chociaż wymiany informacji z lokalnymi służbami. Dlatego, zapewne, pierwszym krokiem, oprócz wysłania samych instruktorów do Kurdystanu, było nawiązanie/rozbudowa istniejących kanałów kontaktu z kurdyjskimi służbami. Lecz uczciwie mówiąc z samego przysłowiowego Irbilu nie zawsze można uzyskać pełen obraz sytuacji. Dlatego jako coś naturalnego można potraktować próbę nawiązania zakulisowych relacji z Damaszkiem - i zapewne nie tylko to.

W dodatku można się również zastanowić, czy przypadkiem niemieckie BND, a może i również coraz częściej francuskie DGSE mające tradycyjne więzy z Syrią, nie stały się pewnego rodzaju piwotalnym partnerem dla innych. Trzeba bowiem zdawać sobie sprawę, że współpraca syryjskiego Mukhabaratu i BND zapewne nie była utajona przed SWR, czy GRU. Nie mówiąc o współpracy wywiadowczej Syrii z Iranem. Również przeciwnicy władz w Damaszku zapewne pozyskali takie dane, gdyż trudno uwierzyć, iż umknęłoby to uwadze tureckiego MIT, czy nawet trochę skołowanej w ostatnim czasie na Bliskim Wschodzie CIA, służbach z Izraela, Kataru, Arabii Saudyjskiej, Zjednoczonych Emiratów Arabskich itd. Nie należy przy tym łączyć współpracy służb specjalnych z nadmierną, natychmiastową chęcią pełnoskalowej współpracy z reżimem w Damaszku. Po prostu, służby specjalne, chociażby niemieckie BND, gwarantują na podstawie swojej pracy z częstokroć kontrowersyjnymi podmiotami rozszerzenie palety alternatywnych rozwiązań.

Jeżeli potencjalna współpraca BND z Mukhabaratem w Syrii stanowi symbol coraz większego pragmatyzmu w postępowaniu państw europejskich względem całego regionu, to drugim impulsem może być nominacja dla Gerharda Conrada. Były funkcjonariusz BND stanął bowiem od niedawna na czele Centrum Analiz Wywiadowczych (IntCen) UE. Oczywiście, priorytetem jest usprawnienie czy wręcz udrożnienie kanałów wymiany informacji pozyskiwanych przez służby specjalne państw członkowskich. Wszystko nad wyraz aktualne, patrząc z perspektywy wydarzeń w Paryżu i wątków belgijskich, niemieckich, bałkańskich itd. Oczywiście, sama unijna struktura, pomimo trochę mylącej nazwy, nie ma oczywiście odpowiednich sił i środków, aby określać ją jeszcze jako typową służbę wywiadowczą.

Szczególnie przy wskazaniu na dotychczasowe kłopoty z budżetem i nie tylko. Jednak w Europie  Zachodniej sytuacja dostatecznie dojrzała do chęci zwiększenia współpracy wywiadowczej oraz analitycznej na kierunku przeciwdziałania terroryzmowi. Dlatego należy spodziewać się raczej skupienia uwagi na tym, wybranym zagrożeniu przy pozostawieniu państwom pełnej swobody w zakresie innych działań. W końcu trudno przypuszczać, że poza koordynacją, czy też wymianą wyselekcjonowanych wcześniej informacji, ktokolwiek zgodziłby się na uwspólnotowienie działań wywiadowczych.

Spoglądając na nową nominację widać, że sam wybór nie oznacza jedynie chęci usprawnienia unijnej administracji od wewnątrz. Sam Gerhard Conrad, płynnie mówiący w języku arabskim, który miał operować właśnie w rejonie Libanu, Syrii itp. państwach, to ewidentnie nie jest typ kolejnego eurobiurokraty walczącego o większą ilość metrów kwadratowych dla biur IntCen, czy o zwiększoną liczbę stanowisk z komputerami. Trzeba podkreślić, że nawet to, że dziś trudno ustalić nawet, czy używa prawdziwego imienia i nazwiska wskazuje, że nie mamy do czynienia z kolejnym urzędnikiem, który będzie bezwolnym dostarczycielem tysięcy stron analiz.

Wystarczy wskazać, że to właśnie Conrad miał być kluczowym negocjatorem pomiędzy Izraelem i Hamasem w 2011 r. w trakcie głośnej operacji uwolnienia żołnierza IDF Gilada Shalita. Analogiczne mediacje miał podjąć w przypadku wcześniejszych wymian więźniów i jeńców pomiędzy Izraelem i szyickim Hezbollahem w 2008 r. Wskazuje to, że dysponuje on przede wszystkim bardzo użytecznymi współcześnie kanałami kontaktu z chyba najważniejszymi graczami na Bliskim Wschodzie. Nie stroni przy tym od współpracy z podmiotami skłóconymi ze sobą, będąc uznawanym za partnera do dyskusji.

Dla Polski może płynąć z tego kilka wniosków, dotyczących prowadzenia polityki i postrzegania roli służb specjalnych. Przede wszystkim, nigdy nie należy łączyć ze sobą oficjalnych standardów i „ideałów” w zakresie relacji z konkretnymi partnerami państwowymi i pozapaństwowymi z możliwością budowania zakulisowych kanałów wymiany informacji. Oczywiście, nie muszą one oznaczać długookresowych relacji czy też wymiany wzajemnych danych, ale każda alternatywa powinna być brana pod uwagę.

Po drugie, nie można zakładać, że dany region świata jest pozbawiony znaczenia dla naszej polityki i w przypadku małego budżetu dla służb specjalnych lub/i MSZ można bazować tylko i wyłącznie na danych od sojuszników. Można również zastanowić się, mając na uwadze, że nie zawsze trzeba wysyłać samoloty, żołnierzy czy też pojazdy, nad zaproponowaniem sojusznikom z Zachodu zwiększenia naszego uczestnictwa w działaniach wymierzonych przeciwko Daesh właśnie na gruncie służb specjalnych. Wówczas nie można byłoby powiedzieć, że państwo interesuje się tylko i wyłącznie własnym bezpieczeństwem, a z drugiej strony zabezpieczałoby to naszą partycypację przed zbytnim medialnym szumem.

Reklama

Komentarze

    Reklama