Za Granicą
Nielegalni imigranci na Starym Kontynencie. Narastający kryzys grozi destrukcją ładu europejskiego
Władze Węgier chcą wysłać wojsko na swoje granice zagrożone przez napływ tysięcy nielegalnych imigrantów. Ma to związek z dalszym pogłębianiem się kryzysu dotykającego w coraz większym stopniu całą Europę. Jednocześnie rodzą się pytania wobec obecnej postawy Unii Europejskiej oraz poszczególnych państw kontynentu. Polska również stoi przed potrzebą przygotowania się na nawet najgorsze scenariusze, z gwałtownym upadkiem strefy Schengen włącznie.
Z dnia na dzień rośnie napięcie w całej już Europie w związku z niepowstrzymaną falą nielegalnych imigrantów, którzy napierają na Stary Kontynent od południa. I trzeba powiedzieć wprost, jest to już napięcie nie tylko w wymiarze politycznym, ale również - jak pokazują przykłady starć na greckiej wyspie Lesbos - problem zagrażąjący bezpieczeństwu wewnętrznemu wielu państw. Nie może więc zaskakiwać postawa władz węgierskich, które wzmacniają swoje granice i rejony przygraniczne dodatkowymi formacjami policji. Jednocześnie w Budapeszcie otwarcie wspomina się o dyslokacji jednostek wojskowych, mających wspomóc policjantów. Pamiętać należy, że węgierscy żołnierze są już zaangażowani w budowę bariery na granicy z Serbią.
Bierność i obawa przed konfrontacją
Dotychczas większość państw, które dotknął bezpośrednio obecny kryzys, ewidentnie obawiała się wszelkich postaw konfrontacyjnych. Co najwyżej policja oraz inne formacje mundurowe asystowały niekontrolowanemu przemieszczaniu się mas ludzi na trasie z południa na północ kontynentu. Władze państw, począwszy od Grecji, aż po Republikę Federalną Niemiec, zdawały się nie pamiętać o istnieniu czegoś takiego, jak granice państwowe. Doprowadziło to do sytuacji dotychczas znanej raczej z Afryki, a nie Europy, gdzie ludność bez dokumentów i kontroli przemieszcza się płynnie pomiędzy państwami.
Warto jednak zauważyć, że zupełnie zapomniane problemy z granicami stanowiły jeszcze kilka lat temu jeden ze strategicznie ważnych wyznaczników bezpieczeństwa wewnętrznego większości europejskich państw. W tym miejscu przypomnieć można chociażby gorącą dyskusję nt. wymogów stawianych polskiej Straży Granicznej, gdy to Polska miała przejąć odpowiedzialność za tzw. granicę zewnętrzną Unii Europejskiej. Wynika z tego, że albo kilka lat temu wszyscy decydenci mylili się w kwestii potrzeby kontrolowania i monitorowania osób wjeżdżających do UE, albo dziś mamy do czynienia z podwójnymi standardami, i to w przypadku kryzysu, który możliwy był do przewidzenia już w momencie rozpoczęcia wojny domowej w Libii, nie wspominając nawet o Syrii.
Istotne, że dopiero twarda postawa Węgier oraz Zjednoczonego Królestwa przypomniała o istnieniu na naszym kontynencie granic i o tym, że znaczą one jeszcze coś nie tylko w sensie formalnym. Nie chodzi o stosunek do nielegalnych imigrantów, czy też kwestie humanitarne, ale o zasady związane z utrzymaniem pewnego stopnia kontroli nad terytorium państwa. Obecnie grupy nielegalnych imigrantów, co ważne nie tylko z Syrii i Iraku, same, nie poddane nawet podstawowej kontroli, swobodnie przemieszczają się po całej Europie. Na południu kontynentu nikt nie jest w stanie ich odpowiednio skontrolować, sprawdzić motywy przyjazdu itp. Z dnia na dzień Unia Europejska, a nawet szerzej, cała Europa, stała się otwarta.
Znamienny przykład Macedonii oraz Węgier
Powoli jednak wyczerpuje się dotychczasowy swoisty spokój władz państw znajdujących się na drodze nielegalnych imigrantów. Należy przypomnieć, że już wcześniej przedstawiciele Bułgarii, Macedonii, Chorwacji, Serbii i Grecji otwarcie rozważali różne scenariusze działań. Część z nich zakładała użycie do kontroli granic w rejonie nie tylko samej policji i straży granicznej, ale i wojska. Dziś otwarcie mówi o tym premier Victor Orban, chociaż szlak przetarły władze Macedonii.
To właśnie w małej Macedonii można było zauważyć skutki długotrwałego wycofania się przez państwo z ochrony granic. Władze w Skopje chciały bowiem na jakiś czas zamknąć lub - raczej - choć trochę uszczelnić swoją granicę z Grecją, zaznaczając oficjalnie, że sama granica nie miała być „zamknięta”. Miano, jedynie, co mogłoby wydawać się naturalne, przepuszczać przez nią jedynie osoby mające odpowiednie dokumenty, zezwalające im na wjazd terytorium macedońskie, choćby tranzytem. Reakcja koczujących na granicy setek, jeśli nie tysięcy, nielegalnych imigrantów była łatwa do przewidzenia tak samo, jak reakcja zachodnich mediów. Osoby chcące iść dalej w kierunku Serbii i następnie ku UE zaczęły ścierać się z macedońskimi służbami policyjnymi. Nie pomogło nawet ogłoszenie stanu nadzwyczajnego i wysłanie na południe kraju formacji wojskowych. Ich zadaniem było wsparcie dotychczasowych jednostek policji, dyslokowanych w rejon uczęszczany przez wędrujących na północ kontynentu. W trakcie przepychanek i prób rozbicia kordonu macedońskiego na granicy użyto m.in. gazu łzawiącego.
Osoby związane z udzielaniem pomocy nielegalnym imigrantom podkreślały wówczas jak mantrę, że koczujący nie mieli dostępu do wody, żywności czy też jakiejkolwiek osłony przed warunkami atmosferycznymi. Miały to być przyczyny ich reakcji względem działań Macedończyków. W trakcie starć wielu nielegalnych imigrantów miało doznać obrażeń, jednak ich rzeczywista liczba trudna jest do jednoznacznej oceny. Organizacja Amnesty International potępiła użycie metod „paramilitarnych” wobec grup nielegalnych imigrantów. Co najważniejsze, władze macedońskie ostatecznie nie zdecydowały się na przedłużanie funkcjonowania kordonu na południowej granicy i ewidentnie skapitulowały, umożliwiając po raz kolejny swobodny przepływ nielegalnych imigrantów na trasie do Serbii i dalej ku „bogatej” Zachodniej Europie. Zapewniono im nawet specjalne pociągi oraz autobusy.
Przykład macedoński jest o tyle ważny, w sensie całościowego ujęcia obecnego problemu, że pokazuje czym mogą skończyć się podobne próby - powiedzmy wprost - egzekwowania prawa. Dlatego utrzymano zasadę, aby przerzucać odpowiedzialność na kolejne państwa, póki jest to jeszcze możliwe, licząc, że stworzenie długotrwałych, docelowych procedur opieki nad nielegalnymi imigrantami na własnym terytorium nie będzie, ostatecznie, konieczne. Oczywiście, nie dotyczy to tworzenia kolejnych tymczasowych obozów. Czas płynie nieubłaganie, a Europa pogrąża się w kolejnych jałowych dyskusjach.
Europa stoi przed wielkim problemem
Kolejne dni i miesiące nie zapowiadają końca problemu. Włosi poinformowali, niemal jednocześnie z informacjami o wspomnianych wydarzeniach w Macedonii, o rekordowej grupie nielegalnych imigrantów uratowanych jednego dnia na wodach Morza Śródziemnego. Straż Wybrzeża we Włoszech miała bowiem odholować do brzegu grupy liczące w sumie 4400 osób. Wszyscy wyłowieni podążali do Europy na kutrach, łodziach czy nawet gumowych tratwach, a ich podróż rozpoczęła się z dużą dozą prawdopodobieństwa w ogarniętej chaosem wojny domowej Libii. Również oenzetowska agencja UNHCR, zajmująca się na co dzień uchodźcami, nie pozostawia wątpliwości w tej kwestii i zwraca uwagę na niemal pewne kolejne fale nielegalnych imigrantów, którzy pojawią się w Grecji, Macedonii czy też Serbii.
W tym samym czasie na Zachodzie, szczególnie w Republice Federalnej Niemiec ,polityka władz zaczyna przypominać balansowanie na linie rozwieszonej nad przepaścią Wystarczy wspomnieć, że to na ulicach niemieckich miast dochodzi także do starć pomiędzy organizacjami antyimigranckimi i policją. Tymczasem z jednej strony kanclerz Merkel zapewnia o otwartości swojego państwa i potrzebie pomocy, a z drugiej coraz częściej naciska wszelkimi sposobami na inne kraje, by te wzięły na siebie odpowiedzialność za większe grupy nielegalnych imigrantów. Gra ma toczyć się bowiem o dorobek strefy zbudowanej w oparciu o układ z Schengen. Tak, trochę przewrotnie, można jednak zadać pytanie: czy jednak ta strefa już nie jest fikcją, jeśli spojrzy się na „szczelność” zewnętrznych granic UE na południu?
Kanclerz Angela Merkel wzywa nawet Zjednoczone Królestwo, aby przyjęło więcej imigrantów. Brytyjczycy bowiem są obecnie największymi beneficjentami pozostawienia kontroli nad granicach, co uczyniły państwa strefy objętej Układem z Schengen. Brytyjczykom, szczególnie konserwatywnemu gabinetowi premiera Davida Camerona, daleko jest od spełniania żądań wysuwanych przez władze z Berlina. Dotychczas Londyn stosuje bowiem zasadę selektywnego przyjmowania imigrantów. Co więcej, pojawiają się opinie, że nawet drobne ustępstwa ze strony Zjednoczonego Królestwa będą musiały być okupione znacznymi koncesjami w zakresie polityki wewnątrz struktur unijnych. Chciałoby się stwierdzić, że po raz kolejny kanał La Manche pozwala brytyjskim politykom na uzyskanie przewagi w rozgrywkach na Starym Kontynencie.
Być odpowiednio przygotowanym na koniec strefy Schengen
Minister Thomas de Maizière z Republiki Federalnej Niemiec stwierdził już wprost, że tzw. strefa Schengen jest w niebezpieczeństwie. Stąd też należy, już teraz, zadać proste pytanie: jak Polska przygotowana jest na taki rozwój sytuacji, związany z koniecznością nagłego, leżącego w interesie państwa zabezpieczenia wszystkich jego granic? Na konieczność zastosowania na części z nich rozwiązań w stylu węgierskim oraz macedońskim, z przerzutem dodatkowych formacji policji, Żandarmerii Wojskowej, czy też innych jednostek wojskowych. Na pierwszy rzut oka brzmi to jak abstrakcja, ale w obliczu wydarzeń na południu kontynentu trzeba uczciwie i bez zbędnych emocji już teraz rozważać najgorsze scenariusze.
Warto bowiem dość uważnie spojrzeć na używany współcześnie, ale oczywiście na mniejszą skalę niż ten na południu Europy, szlak przerzutu ludzi ze wschodu na zachód. Pamiętać trzeba, że dotychczasowe drogi, którymi kierują się nielegalni imigranci, są bardzo zależne od sytuacji pogodowej na Morzu Śródziemnym. Organizacje przestępcze, żerujące na tragedii ludzkiej, mogą więc szukać realnej alternatywy, pozwalającej im wysyłać ludzi przede wszystkim do Republiki Federalnej. Polska w ciągu najbliższych lat i tak będzie musiała nadal zabezpieczać granicę zewnętrzną UE. Już teraz przecież nasza Straż Graniczna przechwytuje osoby, które nielegalnie chcą dostać się do UE. Co będzie, gdy skala tego procederu gwałtownie się powiększy, gdy obejmie on nie tylko granicę z Ukrainą, lecz również, przykładowo, z naszymi południowymi sąsiadami?
Zagrożenie, przed jakim stoi Straż Graniczna, może być znacznie szersze. Wystarczy wspomnieć, że niedawno media w naszym państwie obiegła gwałtownie informacja, że bojówki ukraińskiego nacjonalistycznego Prawego Sektora ustawiły własne punkty kontrolne. Miało to mieć miejsce na drogach dojazdowych do granicy polsko-ukraińskiej. Zdaniem „samozwańczych celników” z Ukrainy, akcja była odpowiedzią na potrzebę walki z przemytem z Polski. Co ważne, wszystko działo się niejako w opozycji do tamtejszych struktur państwowych, a zgodnie raczej ze standardami znanymi dotychczas z państw znajdujących się bardzo wysoko w rankingu określanym jako Fragile State Index. Dla porządku trzeba wspomnieć, że Ukraina została sklasyfikowana w 2015 r. na miejscu 84, pomiędzy Chinami i Ekwadorem.
Przemyt narkotyków, broni, ludzi to - oczywiście - nie są nowe wyzwania dla naszych służb. Jednak chodzi raczej o skalę i skomasowanie wielu różnych elementów. Stąd też konieczne jest rozpoczęcie szerokiej dyskusji, zarówno eksperckiej jak i chyba również ogólnospołecznej, dotyczącej chociażby ewidentnego wzmocnienia potencjału naszej Straży Granicznej, a w szczególności tych jednostek, które są na co dzień dyslokowane na wspomnianej ściany wschodniej. W głównej mierze dotyczy to uzyskania możliwości reagowania na nowego rodzaju zagrożenia.
Wielopłaszczyznowość obecnego kryzysu
Wraz z falą napływających nielegalnych imigrantów, starających się dostać do strefy Schengen, coraz realniejsze staje się, zagrożenie terrorystyczne dla - co ważne - całej Europy. Nikt nie kontroluje odpowiednio ludzi przybywających z Syrii, Iraku, Libii, itd. Do tego dochodzą problemy wewnętrzne Ukrainy, która odczuwa dotychczasową kampanię wojenną na wschodzie, zwiększona dostępność do broni palnej i materiałów wybuchowych u naszego sąsiada ze Wschodu. Wyzwania te mogą odbić się na stanie instytucji państwowych zabezpieczających zachodnią granicę, a w zasadzie wszystkie granice.
Jednocześnie należy śledzić doświadczenia innych państw w zakresie obserwacji trendów istniejących w obrębie funkcjonowania organizacji zajmujących się nielegalnym przerzutem ludzi. Chodzi w głównej mierze o ich naturalny flirt z terrorystami w zakresie dostarczania broni, ładunków wybuchowych lub zwyczajnie przemieszczania się poszczególnych terrorystów. Dla zorganizowanych grup przestępczych liczy się zysk, a organizacje terrorystyczne takie jak tzw. Państwo Islamskie (Da`ish) zgromadziły niejednokrotnie fortuny zbliżone do budżetu małych państw.
W obliczu tych wszystkich zawirowań należy - raz jeszcze - zapytać otwarcie. Czy obecnie polska Straż Graniczna nie powinna zostać wzmocniona? Chodzi tu zarówno o zwiększenie liczby etatów, ale również o samo wyposażenie, być może o nabycie sprzętu o bardziej wojskowym charakterze - pojazdy specjalistyczne z rodziny MRAP, lepszą broń. Konieczne jest zwiększenie zapasów amunicji w danych jednostkach etc. Co więcej, patrząc z perspektywy długookresowej potrzeby utrzymania bezpieczeństwa wewnętrznego oraz odpowiedniego poziomu obronności kraju, można byłoby pomyśleć nad kwestią stworzenia formacji zbliżonej w swoich możliwościach chociażby do hiszpańskiej Gwardii Cywilnej (Guardia Civil) lub, jeśli ktoś woli odwoływać się mocniej do polskich doświadczeń, stworzenia czegoś na kształt naszego międzywojennego Korpusu Ochrony Pogranicza.
Smutna konkluzja
Konkludując, problem na południu kontynentu musi być dokładnie obserwowany nie tylko przez dotychczasowo zaangażowane w niego państwa. Władze Niemiec i Francji, nie wspominając nawet o Grecji czy Włoszech, poszukują coraz głośniej wsparcia w ramach UE. To może skutkować lub raczej już skutkuje kolejnymi dobrowolnie przyjętymi lub - jak kto woli - narzuconymi odgórnie kontyngentami nielegalnych imigrantów. O problemie zwalczania terroryzmu w kontekście tego problemu nawet nie ma co wspominać. W dodatku, trzeba realnie brać pod uwagę również wystąpienie potencjalnych epidemii chorób zakaźnych, które mogą wybuchnąć w tymczasowych obozach dla nielegalnych imigrantów. Dotychczasowe działania Czerwonego Krzyża i innych organizacji niosących pomoc są i pozostaną niewystarczające. Z drugiej strony wątpliwe jest, by systemy służby zdrowia w Macedonii, Gracji, Bułgarii, Serbii poradziły sobie bez zewnętrznej pomocy w przypadku konieczności reakcji na zagrożenie życia i zdrowia własnych obywateli oraz licznych nielegalnych imigrantów. Stąd tak ważne wydaje się możliwe zaangażowanie formacji wojskowych na większą skalę.
Wracając do przykładu macedońskiego i węgierskiego, zbliża się również pewien inny punkt krytyczny. Dotyczy to sytuacji w której władze będą musiały zadecydować o potencjalnym użyciu siły w celu przywrócenia porządku publicznego w rejonach takich jak wyspa Lesbos. Docelowo nikt też nie zaakceptuje również sytuacji, w której na drodze do Republiki Federalnej Niemiec nie istnieją żadne granice, kontrole etc.. Działania przywracające władztwo państwa nad swoim terytorium mogą ostatecznie skończyć się, niestety, rozlewem krwi, szczególnie, że wielu nielegalnych imigrantów jest pełnych frustracji i nie poddają się jakiekolwiek formie kontroli ze strony lokalnych władz. Dodatkowo, co można zauważyć w relacjach fotograficznych i filmowych niepojawiających się w mediach głównego nurtu, wśród tłumów uchodźców dominują młodzi mężczyźni, a nie kobiety, dzieci i starcy. Ich zachowania mogą być bardziej agresywne.
Macedonia zwyczajnie odsunęła w czasie konfrontację na pełną skalę, do której jednak dojdzie, choć nikt nie jest teraz w stanie określić, czy będzie to za miesiąc, czy za dwa miesiące. Teraz stanowczo chcą działać Węgry. Pojawia się pytanie - kiedy przysłowiowa iskra padnie na beczkę prochu, powstałą w Europie? Dlatego tak istotne jest, by w Polsce podjęto działania planistyczne w zakresie już nie tylko odpowiedniego przyjęcia wcześniej zadeklarowanego kontyngentu nielegalnych imigrantów, ale - jak już zostało wspomniane - najgorszych scenariuszy związanych z obecnym kryzysem. Jedno z chińskich przekleństw mówi, „obyś żył w ciekawych czasach” - jak się wydaje, nasze są coraz ciekawsze.
dr Jacek Raubo