Gwardia Narodowa ma zostać zbudowana na podstawie istniejących formacji rezerwowych różnych rodzajów sił zbrojnych, a także policji i żandarmerii wojskowej. Na ulicach mają być rozlokowywani rezerwiści wszystkich tych służb, jak i armii. Jest to konsekwencja dużego obciążenia służb biernym zabezpieczeniem terytorium kraju, jak i możliwością ataków w różnych lokalizacjach.
Francuzi już od dłuższego czasu wykorzystują bowiem do ochrony terytorium kraju żołnierzy wydzielonych z regularnych jednostek sił zbrojnych, co w oczywisty sposób odbija się na ich gotowości do realizacji innych zadań – czy to misji zagranicznych, w tym np. szkolenia formacji walczących z Daesh jak kurdyjska Peszmerga, czy obrony kolektywnej.
Po tym, jak w kościele w Normandii zamordowany został ksiądz, przedstawiciele związków wyznaniowych zaapelowali również o ochronę miejsc kultu religijnego we Francji. Oczywiście, rozlokowanie w miejscach obciążonych ryzykiem zamachu uzbrojonych żołnierzy czy policjantów z bronią alarmową utrudnia jego przeprowadzanie w danym miejscu i w jego pobliżu, ale nie oznacza całkowitego bezpieczeństwa.
Jednocześnie skokowe zwiększenie liczby osób pełniących służbę z bronią na ulicach może być dużo trudniejsze. Część komentatorów wskazuje, że środki bezpieczeństwa w Europie będą niedługo porównywalne do tych, które są w Izraelu, co pozwoli na znaczące ograniczenie ryzyka zamachów. W opinii autora artykułu kontynent jest jednak strukturalnie niezdolny do zbudowania podobnego systemu bezpieczeństwa, choć pewne rozwiązania mogą zostać zaimplementowane.
W Izraelu posterunki kontrolne spotykane są bardzo często, ale to państwo boryka się z zagrożeniem terrorystycznym od powstania. W efekcie szerokim poparciem społecznym cieszy się długotrwała obowiązkowa służba wojskowa dla obywateli obu płci – przygotowująca zarówno do „klasycznej” obrony kraju, operacji antyterrorystycznych ale też zabezpieczenia kraju.
W krajach europejskich takie rozwiązanie byłoby jednak bardzo trudne do przeprowadzenia ze względów społecznych. W Izraelu bardzo dobrze rozwinięte są też formacje ochrony porządku publicznego, czy nawet prywatne firmy ochroniarskie, które biorą istotny udział w zabezpieczaniu obszaru kraju. Wreszcie, Izrael pomimo otrzymywania z USA znacznej pomocy sprzętowej przeznacza na obronę – według danych Banku Światowego - 5,4 % PKB i to dysponując relatywnie tanimi (w stosunku do armii zawodowej) siłami zbrojnymi opartymi na zasadzie powszechnego poboru.
Zdaniem autora artykułu jest niestety mało prawdopodobne, aby opinia publiczna we Francji czy w Niemczech zgodziła się na tak szeroko zakrojone zwiększenie kosztów związanych z funkcjonowaniem systemu bezpieczeństwa. Należy tu wskazać zarówno na tendencje pacyfistyczne, jak i – paradoksalnie – nacjonalistyczne (niechęć do angażowania się w ramach państwowych struktur i podległości politykom, którzy niejednokrotnie podejmowali kontrowersyjne decyzje), a także sytuację demograficzną.
Jak wspomniano wcześniej, szeroko rozumiany system antyterrorystyczny był budowany w Izraelu przez lata. Oczywiście, kraje europejskie dysponują służbami specjalnymi, które udaremniają znaczną liczbę ataków i formacjami mundurowymi, ale podwyższenie gotowości tych ostatnich do poziomu zapewniającego stałą, fizyczną obecność w znacznej części zagrożonych miejsc, często oddalonych od aglomeracji byłoby niezwykle trudne i kosztowne. Dlatego też wysłanie „na ulice” rezerwistów, choć może zapobiec niektórym atakom, nie będzie środkiem wystarczającym do skutecznego przeciwdziałania wszystkim zamachom.
Zwłaszcza, że ostatnio terroryści biorą na cel obiekty, które zawsze będą gorzej chronione niż np. lotniska. Przykładem tego są ataki w Normandii czy w Wuerzburgu. Ma to związek – paradoksalnie – również z działaniami służb specjalnych, które w pewnym stopniu udaremniają dokonywanie zamachów na większą skalę.
Należy wskazać, że oskarżane przez komentatorów o nieudolność europejskie służby specjalne zdołały doprowadzić do postawienia przed sądem jednego ze sprawców ataków w Normandii, ale sąd nie zdecydował się na jego aresztowanie, uznając dozór elektroniczny za wystarczający. Również sprawcy wcześniejszych ataków, jak choćby Amedy Coulibaly, który uczestniczył w zamachach w Paryżu, byli skazywani za przestępstwa związane z terroryzmem, ale opuścili więzienia.
Dochodzi więc do paradoksu. Z jednej strony kraje europejskie wysyłają na ulice żołnierzy, a z drugiej system prawny i sądowniczy, związany konwencjami ochrony praw człowieka, zapewniającymi pewne niezbywalne prawa wszystkim – również terrorystom i przestępcom wojennym, nie jest w stanie skutecznie izolować osób, które biorą udział w „wojnie” z Daesh po stronie terrorystów. I to pomimo że one są wskazane przez służby, włącznie z dostarczeniem dowodów pozwalających na wydanie wyroków skazujących.
Wydaje się, że to właśnie tutaj należałoby szukać obszaru do systemowych zmian w europejskim systemie zwalczania terroryzmu. Obecna wydaje się absurdalna. W Syrii czy Iraku bojownicy muszą się liczyć z trafieniem bombą kierowaną, zrzuconą przez samolot myśliwski, co wiąże się z ryzykiem strat ubocznych choć jest konieczne (w innym wypadku flaga Państwa Islamskiego wisiałaby już prawdopodobnie nad Erbilem i Bagdadem), a we własnym kraju – z krótką odsiadką z możliwością terrorystycznej indoktrynacji bądź elektronicznym dozorem.
Oczywiście wzmacnianie zdolności reagowania służb mundurowych jest niezwykle istotne. Dotyczy to choćby szkolenia i udostępnienia szeregowym policjantom broni długiej, wzmacniania czy – jak ma to miejsce w krajach zachodnich – wręcz formowania nowych jednostek taktycznych/antyterrorystycznych. Liczby funkcjonariuszy na ulicach nie można jednak zwiększać w nieskończoność. Powstaje pytanie, czy Europa nie powinna na nowo przemyśleć wprowadzonych po zakończeniu Zimnej Wojny, dla „nowego, wspaniałego świata” przepisów dotyczących praw człowieka, które – jak widać – zapewniają napastnikom (mam tu na myśli osoby, które łamią prawo i popełniają przestępstwa o charakterze terrorystycznym, a nie jakąkolwiek grupę etniczną czy religijną) taką swobodę?