Nowy czeski impuls w zakresie reakcji na obecny kryzys
Jak podają media, Czesi są skłonni do wysłania kontyngentu wojskowego na Bliski Wschód. Wskazał na taką możliwość, w trakcie trwania jednego z programów telewizyjnych, minister obrony Martin Stropnický. Szacuje się, że może to być kontyngent liczący nawet 5 tys. żołnierzy. Ich miejscem rozlokowania miałyby być potencjalnie państwa takie jak Turcja, Jordania czy też Liban. Czescy wojskowi mogliby tam pomagać w prowadzeniu obozów dla uchodźców, pochodzących w głównej mierze z ogarniętej wojną Syrii. Czesi rozważają udział swoich żołnierzy w procesie udzielania pomocy logistycznej, dostarczania zaopatrzenia oraz pomocy humanitarnej, czy też prowadzenie procesu rejestracji i wstępnego sprawdzenia uchodźców.
Informacje tego rodzaju mogą sugerować, że strona czeska ewidentnie chce działać bezpośrednio u źródeł obecnego kryzysu, związanego z napływem nielegalnych imigrantów, wyprzedzając, w pewnym sensie, to wszystko, co może ich spotkać na własnym terytorium. Przy czym, oczywiście, władze w Pradze podkreślają, że jakiekolwiek działania powinny być ściśle koordynowane z innymi partnerami z Unii Europejskiej.
Tego rodzaju wskazywanie na UE świadczy o możliwości użycia wspomnianych deklaracji o wysłaniu żołnierzy w obecnej dyskusji dotyczącej kontyngentów nielegalnych imigrantów/uchodźców. Chociaż trzeba równocześnie przyznać, że analogicznie jak w przypadku Węgier i ich twardej polityki względem niekontrolowanej migracji nielegalnych imigrantów na północ kontynentu, to w naszej części Europy rodzi się kolejny, jasny sygnał do prawdziwego działania wobec kryzysu.
Po pierwsze, bezpieczeństwo państwa
Z perspektywy Polski trzeba również spojrzeć na inną wypowiedź, pochodzącą od naszych południowych sąsiadów, która pojawiła się w Pradze kilka dni temu. W dobie kryzysu związanego z nielegalnymi imigrantami w Europie, tamtejsze władze bowiem nie tylko wskazują na możliwość realnego działania na Bliskim Wschodzie, ale podkreślają, iż priorytetem jest dla nich problem bezpieczeństwa terytorium państwa. Dlatego tak ważne było zapewnienie szefa sztabu czeskich sił zbrojnych, generała Josefa Bečvářa, który zaznaczył, że wojsko jest w stanie niemal natychmiast wydelegować do wsparcia sił policji oraz innych służb bezpieczeństwa ponad 900 żołnierzy.
Mogliby oni wejść do działania na terytorium Czech, zgodnie z zapewnieniem wojskowego, w ciągu 48 godzin. Docelowo w operacjach wspierających policję mogłoby uczestniczyć nawet do 2500 czeskich wojskowych. O potrzebie skutecznego wspierania przez wojsko, sił policji oraz straży granicznej przekonują kazusy Węgier, Macedonii, Chorwacji itd. Jednocześnie w tych samych Czechach ma dojść do dyskusji w parlamencie, dotyczącej potencjalnego zwiększenia liczby rezerwistów, znajdujących się stale w gotowości do wzmocnienia aktywnych jednostek wojskowych.
W Holandii trwa zaś debata na temat potencjalnego użycia samolotów wojskowych tego państwa w misjach bojowych nad Syrią. W czasie wywiadu wyemitowanego w tamtejszej telewizji, minister obrony Jeanine Hennis poinformowała, że władze tego kraju spodziewają się szerszego zaangażowania operujących już w tamtym regionie F-16, włącznie z użyciem samolotów do uderzeń przeciwko celom tzw. Państwa Islamskiego (Da`ish) zlokalizowanym na terytorium syryjskim. Zaznaczyła przy tym, że Holandia zawsze uznawała potrzebę uzyskania międzynarodowego mandatu dla działań w obrębie Syrii. Trzeba jednak dodać, że brak mandatu nie przeszkadza w żadnym razie już innym państwom zachodnim oraz niektórym z regionu w atakowaniu baz terrorystów nie tylko w samym Iraku.
Bez oznak niepokoju w Polsce
W tym samym czasie w Polsce jakoś nie widać oznak żadnego niepokoju wśród najwyższych władz. Minister spraw wewnętrznych Teresa Piotrowska stwierdziła przecież niedawno, że nasze granice są odpowiednio zabezpieczone. Zaś sama premier Ewa Kopacz ostatnio w swoich wystąpieniach raczej skupia cała swoją uwagę na kwestii samej liczby przyjmowanych do Polski nielegalnych uchodźców, choć - tak naprawdę - nie wiadomo jeszcze dokładnie ilu ich będzie.
Sytuacja na Bliskim Wschodzie też nie budzi jakiegoś wielkiego fermentu wśród polskich polityków. Minister spraw zagranicznych Grzegorz Schetyna zapytany na konferencji prasowej w trakcie tegorocznego MSPO, czy nasi sojusznicy naciskają na nas w sprawie wsparcia działań wymierzonych w tzw. Państwo Islamskie w Iraku, nie mówiąc już nawet o Syrii, zdziwiony odpowiedział tylko, że nie, nie naciskają.
Równocześnie ministerstwo obrony raczej nie śpieszy się z jakimiś szczegółowymi zapewnianiem, że jesteśmy gotowi do szybkiego, dynamicznego wzmocnienia chociażby granicy południowej, w przykładowym trybie 48 godzin, w zakresie dyslokacji i współpracy z policja oraz strażą graniczną, na wzór węgierski lub czeski. Nie chodzi przy tym o selektywne działania zgrywające wybrane formacje antyterrorystyczne, ale zwykłe zabezpieczenie dłuższych odcinków granicznych, nie wspominając o możliwości budowy jakichkolwiek tymczasowych barier granicznych.
Można oczywiście stwierdzić, że jest to efekt wielkiej pewności i przekonania co do własnych sił oraz środków. Można również uznać, że państwo dysponuje już opracowanymi planami działania, obejmującymi nawet najgorsze scenariusze. I jedynie, z racji wszelkich klauzul tajności, nie zmierza o tym informować szerzej społeczeństwa. To jest oczywiście swoista wersja optymistyczna.
Czy rzeczywiście jest tak dobrze, jak zapewniają politycy?
Jednak czy rzeczywiście ogarnięta już przedwyborczą gorączką Polska jest aż tak dobrze przygotowana do obecnych zróżnicowanych wyzwań? Poczynając od pierwszej linii obrony przed różnymi zagrożeniami, czyli służb specjalnych, będących - co powtarzają zawsze eksperci zajmujący się tym tematem oraz byli funkcjonariusze - oczami i uszami każdego z państw? Nadal jednostajnym echem odbijają się przecież niedawne dyskusje polityczne, dotyczące poziomu finansowania Agencji Wywiadu. To, zapewne, wspomniany wywiad cywilny musiał w ostatnich latach, z racji działań Rosji, rozdysponować dużą część swoich skąpych finansów przede wszystkim na kierunek wschodni. Czy więc nagle będzie w stanie ukierunkować się również, na realne bądź co bądź, zagrożenia płynące z kierunku południowego – Syria, Erytrea, Libia, Somalia?
To samo pytanie można skierować wobec sytuacji, w jakiej lada moment znajdzie się największa z polskich służb specjalnych, czyli Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Koszta skutecznego działania wśród środowisk zagrożonych rozwojem komórek islamistycznych najlepiej widać po działaniach MI5. Brytyjski kontrwywiad miał rekrutować i płacić swoim źródłom po 2 tys. funtów za rozpracowywanie wybranych celów, takich jak radykalne wspólnoty religijne itp. Czy ABW będzie zwyczajnie stać na rozszerzenie własnej sieci informatorów wśród zagrożonych aktywnością radykałów spod sztandaru tzw. Państwa Islamskiego (Da`ish) czy Al-Kaidy?
Dlatego jeśli mówimy obecnie o kosztach osadzenia i integracji ze społeczeństwem nielegalnych imigrantów lub - jak oficjalnie twierdzą nasze władze - tylko i wyłącznie uchodźców, trzeba pamiętać również o ukrytych kosztach. W końcu nie możemy ukrywać tego, że skarb państwa prędzej czy później będzie musiał zwiększyć nakłady w zakresie wymaganego wsparcia dla budżetu AW czy ABW.
Idąc dalej tym tropem, należy zastanowić się, czy i Polska nie powinna przeanalizować udziału swoich żołnierzy w pomocy dla uchodźców syryjskich np. już w Libanie, nad czym zastanawiają się Czesi. W końcu polskie wojsko ma, co trzeba podkreślać, wielkie doświadczenia uzyskane w tym regionie. uzyskane w czasie wieloletniej, bardzo wysoko ocenianej obecności podczas różnych misji pokojowych. Angażując się w pomoc dla prawdziwych uchodźców z Syrii, niejako na miejscu, władze w Warszawie uzyskałby przecież istotny argument w obecnej dyskusji o problemie na szczeblu instytucji unijnych.
Bo chociaż rzeczywiście nie byliśmy w żadnym stopniu odpowiedzialni za podsycanie tzw. Arabskiej Wiosny, to dziś chcemy pomagać w sposób rzeczywisty, tym którzy najbardziej ucierpieli na wojnie w Syrii. Przy czym trzeba zawsze jednak znać swoje granice i raczej nie iść zbyt daleko w zakresie pomocy wojskowej, by przypadkiem nie włączyć się w bardzo nieskuteczną operację lotniczą, która toczy się nad Irakiem i Syrią. Generuje ona jedynie wydatki dla państw wysyłających swoje samoloty do walki z tzw. Państwem Islamskim (Da`ish), a realnego przełożenia na sytuację strategiczną na lądzie raczej nie można zaobserwować.
Wojsko, Straż Graniczna i pozostające bez odpowiedzi pytanie nie tylko o zewnętrzną granicę UE
Wracając jednak do kwestii krajowych, trzeba też przyjrzeć się problemom bezpieczeństwa wewnętrznego z perspektywy stanu faktycznego, a nie deklaratywnego naszej Straży Granicznej. Aż chciałoby się usłyszeć odpowiedź na pytanie, czy jako państwo jesteśmy w stanie odtworzyć ścisłą kontrolę na wybranych odcinkach południowej granicy, na ile tamtejsza infrastruktura jest nadal przygotowana do rozwinięcia sił i środków na wzór węgierski, chorwacki itd.
Cały czas słyszymy zapewnienia, że SG jest gotowa, finansowanie jest na odpowiednim poziomie, a stany osobowe oraz sprzęt wystarczający. Na ile jest to swoista propaganda sukcesu, a na ile trzeźwa ocena rzeczywistości wiedzą najlepiej chyba zwykli funkcjonariusze tej służby. Szkoda, że wśród tych dziennikarzy, którzy z namiętnością relacjonują sytuację w Grecji, Turcji, Serbii czy na Węgrzech nie widać jakiegoś przekonania, by spróbować dociec jak bardzo wystąpienia kolejnych przedstawicieli MSW pokrywają się z sytuacją na granicach. Co ważne, jeszcze przed wystąpieniem zjawisk w skali znanej z granic Węgier, Chorwacji, Serbii, Rumunii itd.
Jednocześnie pewne wątpliwości budzi obecnie myśl czy nasze wojska inżynieryjne, a także inne jednostki podlegające ministerstwu obrony, są już przynajmniej koncepcyjnie i planistycznie przygotowane do szybkiego przemieszczenia się w obrębie państwa i udzielenia niezbędnej pomocy SG i policji. Bo chociaż pani minister Teresa Piotrowska stwierdziła, że inspekcje granic nie wykazały nic niepokojącego, to czy podobnie nie mogły powiedzieć jeszcze niedawno Macedonia, Serbia, Węgry, Chorwacja. Dziś na Węgrzech mobilizowani są rezerwiści, a tak jak wspomniano na wstępie dyslokację żołnierzy na granice lub w rejony przygraniczne rozważają w sposób realny już nasi najbliżsi sąsiedzi Czesi.
Niewidoczna strona obecnego kryzysu w dobie kampanii wyborczej
Niezależnie od dalszego rozwoju wewnętrznych europejskich dyskusji na temat przyjmowania kontyngentów nielegalnych imigrantów, czy - jak kto woli - tylko i wyłącznie uchodźców, trzeba pamiętać jednej sprawie. Jak pokazuje historia, najlepiej jest działać w sposób prewencyjny i jak najdalej własnych granic. Co więcej, największe grono prawdziwych potrzebujących jest dziś w obozach w Libanie, Jordanii czy Turcji. Brak jest jednak woli politycznej niezbędnej do podjęcia zapewne dużego ryzyka w regionie skąd pochodzą uchodźcy, dotyczącego chociażby wsparcia instytucjonalnego działających tam organizacji humanitarnych, poprzez wysłanie żołnierzy do pomocy i ochrony uchodźców. Trzeba jednak pamiętać o prawdziwych kosztach działań już na swoim terytorium.
Jeśli bowiem szczycimy się tym, jak wspomina obecna premier Ewa Kopacz, że uchodźcy będą de facto utrzymywani z pieniędzy unijnych, to raz jeszcze należy przypomnieć o swoistych kosztach ukrytych. Zapewne przecież pani premier wie najlepiej, jaki jest obecny stan finansowania służb specjalnych, Straży Granicznej itd. Przy permanentnym konflikcie na Ukrainie raczej nie należy domniemywać, że w najbliższym czasie można zaoszczędzić jakieś fundusze z tzw. „kierunku wschodniego”, a nowy „kierunek południowy” trzeba będzie jak najszybciej wzmocnić. Nie tylko samymi ludźmi, których pozyskanie oraz wyszkolenie jest czasochłonne i kosztochłonne, ale i realnymi kwotami pieniędzy w ramach różnych funduszy operacyjnych. Zaś tego chyba nie pokryje żaden ze specjalnie uruchomionych funduszy unijnych.
Jaka jest więc rada na przyszłość w ujęciu krótkookresowym? Na pierwszy rzut oka bardzo banalna, należy działać nie tyle emocjonalnie, co w oparciu o chłodną analizę oraz doświadczenia innych. Trzeba mieć jednak do tego przygotowany zespół odpowiednich doradców oraz analityków, dla których obecne wydarzenia nie są oderwanym od ogólnej sytuacji wypadkiem, a raczej czymś, co wkomponowuje się w różne gry regionalne i międzynarodowe obserwowane z perspektywy lat. Stąd też chciałoby się rzec, że w przedwyborczych przygotowaniach każda z polskich partii politycznych, myślących o realnym sprawowaniu władzy, powinna już teraz zadbać o zapewnienie sobie jak najszersze wsparcia merytorycznego grona ekspertów.
Jak bowiem pokazują obecne wydarzenia, nikt nie jest w stanie zagwarantować, żadnemu nowemu/staremu rządowi symbolicznych „stu dni spokoju”. Żeby wdrożyć się w meandry sytuacji nie będzie po październiku zwyczajnie czasu. I to nie tylko w zakresie bezpieczeństwa wewnętrznego, trzeba być gotowym już od razu. Tym bardziej zastanawiający może być brak szerszej dyskusji o obronności, szczelności granic, polityce międzynarodowej oczywiście poza sprawą kontyngentów nielegalnych imigrantów/uchodźców w obecnej kampanii wyborczej. Jednak do październikowych wyborów wszystko może się jeszcze zmienić i należy liczyć, że problem nie zostanie pominięty w otchłani kampanijnych zmagań.
dr Jacek Raubo
kraqss
polska właśnie zrobiła. dała d....!