Reklama

Jeśli Ukraina przegra walkę z korupcją, to przegra wojnę

Fot. Maklay62/Pixabay
Fot. Maklay62/Pixabay

Historia niepodległej Ukrainy to w dużej mierze historia nieustannego zmagania się z korupcją i nadużyciami władzy. Jak przypomina portal Zaxid.net, skandale finansowe i polityczne są tam zjawiskiem niemal codziennym – różni się tylko ich skala i to, czy akurat przebijają się do ogólnokrajowej debaty. Leonid Krawczuk, pierwszy prezydent niepodległej Ukrainy, w pamięci wielu uchodzi za polityka o relatywnie czystym wizerunku, ale już jego następca, Leonid Kuczma, stał się symbolem narodzin pełnoprawnego systemu oligarchicznego: to za jego czasów doszło do afery „Kolczug”, do zabójstwa dziennikarza Georhija Gongadzego i masowych protestów „Ukraina bez Kuczmy”, a jednocześnie do faktycznej konsolidacji układu polityczno-biznesowego.

Kolejni prezydenci Ukrainy nie byli wolni od podobnych historii. Wiktor Juszczenko musiał tłumaczyć się ze sprawy „drogich przyjaciół”, czyli uprzywilejowanych biznesmenów z elity pomarańczowej rewolucji. Wiktor Janukowycz zbudował wprost system kleptokracji, który zakończył się ucieczką z kraju w 2014 roku i zajęciem jego rezydencji w Meżyhirji, będącej materialnym symbolem rozkradania państwa. Petro Poroszenko z kolei zmagał się z „aferą Swinarczuków” – skandalem wokół korupcji w przemyśle zbrojeniowym – oraz oskarżeniami o nepotyzm w wojsku i państwowych spółkach.

Zełenski – obietnica odcięcia się od "starego układu"

Na tym tle wybór Wołodymyra Zełenskiego w 2019 roku miał być radykalnym odcięciem się od przeszłości. Jak przypomina LIGA.net, komik i producent z „Kwartału 95” wchodził do polityki jako outsider, „człowiek spoza starego układu”, który obiecywał „rozbicie oligarchicznego kartelu” i wprowadzenie przejrzystości do struktur państwa. Elektorat uwierzył, że ktoś, kto nie ma za sobą lat w administracji i biznesie państwowym, nie będzie uwikłany w dawne zależności. Jednak – jak zauważa Ukrainska Pravda – rzeczywistość szybko zweryfikowała te nadzieje.

Czytaj też

Dziś sam Zełenski mierzy się z największym wizerunkowym kryzysem swojej prezydentury: aferą wokół swojego wieloletniego znajomego, biznesmena Timura Mindycza, współwłaściciela studia „Kwartał 95”. W ukraińskich mediach coraz częściej pojawia się określenie „Mindiczgate”, a w tekście Zaxid.net pada mocne zdanie: każdy ukraiński prezydent miał swojego „Mindycza”, ale nikt nie miał takiego – i w takiej chwili – jak Zełenski. Według materiałów Zaxid.net i Ukraїnskiej Prawdy, Mindycz przez lata pozostawał w cieniu, ale zawsze blisko centrum. Jeszcze w czasie kampanii 2019 roku Zełenski korzystał z opancerzonego samochodu należącego do Mindycza, a prezydent sam przyznawał, że urodziny w styczniu 2021 roku świętował w mieszkaniu przyjaciela, do którego – jak opisywał – „został zaproszony niespodziewanie, kilka pięter wyżej”. Zaxid.net dodaje, że Mindycz nie pełnił żadnej oficjalnej funkcji państwowej, ale miał status człowieka „z dostępem”: mógł wejść na Bankową bez zbędnego protokołu i był postrzegany jako nieformalny pośrednik między światem biznesu a administracją prezydenta. Po 2022 r. Mindycz pojawiał się także w kontekście działalności spółek diamentowych w Luksemburgu i Rosji, związanych z produkcją dużych syntetycznych diamentów typu IIa. W 2025 r. jego nazwisko łączono z dawnymi właścicielami firmy New Diamond Technology, choć formalnie przestał figurować w rejestrach.

"Operacja Midas" – schemat korupcyjny w Energoatomie

To właśnie z tego zaplecza wyrasta wątek, który dziś nazywa się „Operacją Midas”. 11 listopada 2025 roku Narodowe Biuro Antykorupcyjne Ukrainy (NABU) i Specjalna Prokuratura Antykorupcyjna (SAPO) poinformowały o rozbiciu zorganizowanej grupy przestępczej działającej wewnątrz państwowego giganta energetycznego Energoatom. Zgodnie ze śledztwem, opisanym szczegółowo przez Kyiv Post i RBC-Ukraine, w spółce funkcjonował system nielegalnych „prowizji”, określany mianem „Szlabanu”: każda firma, która chciała otrzymać kontrakt od Energoatomu, musiała zapłacić od 10 do 15 procent wartości umowy. W przeciwnym razie ryzykowała zablokowanie płatności, utratę statusu dostawcy, a - według relacji cytowanych przez NV.ua – nawet groźby mobilizacji wobec kierownictwa „opornych” firm.

Śledczy oszacowali skalę procederu na ponad 100 milionów dolarów. Jak wynika z materiałów NABU przywoływanych przez RBC-Ukraine i Zaxid.net, środki te były „prane” w specjalnym biurze w centrum Kijowa, powiązanym z byłym deputowanym Andrijem Derkaczem. Derkacz od lat łączony jest przez ukraińskie i zachodnie media z rosyjskimi służbami wywiadowczymi i znajduje się na liście sankcji USA, a jego kijowskie biuro miało służyć jako węzeł „czarnej księgowości” i legalizacji pieniędzy pochodzących z kontraktów państwowych.

Reklama

W dokumentach i nagraniach pojawiły się pseudonimy jak z gangsterskiego filmu. Ukrainska Pravda i Zaxid.net podają, że „Carlson” to według śledczych i doniesień posła Jarosława Żelezniaka właśnie Timur Mindycz – współwłaściciel „Kwartału 95” i bliski znajomy Zełenskiego. „Profesor” to Herman Hałuszczenko, w czasie opisywanych wydarzeń minister energetyki (obecnie minister sprawiedliwości). „Rakieta” – Ihor Myroniuk, były doradca Hałuszczenki i wieloletni współpracownik Andrija Derkacza. „Tenor” – Dmytro Basow, dyrektor ds. bezpieczeństwa Energoatomu, były funkcjonariusz struktur siłowych. „Ryża” to Switłana Grinczuk, obecna minister energetyki, w materiałach opisywana jako osoba techniczna i „zarządzalna”. Zaxid.net pisze wprost, że ta grupa stworzyła w sektorze energetycznym coś na kształt „alternatywnego rządu”, który kontrolował kluczowe kontrakty, przepływy finansowe i decyzje inwestycyjne.

Głosy z podsłuchów – pieniądze zamiast frontu

Najbardziej wstrząsające dla opinii publicznej okazały się jednak nie suche liczby, lecz głosy samych uczestników afery. Portal Argument.ua oraz NV.ua, powołując się na opublikowane przez NABU transkrypcje rozmów, relacjonują, że w czasie, gdy rosyjskie rakiety niszczyły ukraińską infrastrukturę energetyczną, ludzie z tej siatki zastanawiali się, jak „podnieść marżę z 10 na 15 procent” przy budowie nowych bloków jądrowych w Chmielnickim. W jednym z nagrań księgowy o pseudonimie „Ryoshik” mówi: „noszenie 1,6 miliona to taka przyjemność”, opisując fizyczny transport gotówki. W innym fragmencie rozmów uczestnicy omawiają, jak ukryć skradzione pieniądze w Dubaju, na Seszelach czy Mauritiusie, przepisując majątek na żony i dzieci.

Jeszcze większe oburzenie wywołało zdanie, które – według Ukrainskiej Prawdy i Argument.ua – pada w kontekście transferu środków przez „biuro Derkacza”: „Dziewczyna wyjedzie, będzie w Moskwie za półtora tygodnia”. Ujmując to w realiach pełnoskalowej wojny – w sytuacji, gdy Rosja niszczy system energetyczny Ukrainy – sama sugestia, że pieniądze z sektora energetycznego mogą krążyć kanałami prowadzącymi aż do Moskwy, brzmi jak oskarżenie o coś więcej niż zwykłą korupcję. Dla znacznej części opinii publicznej – jak pisze Argument.ua – nie jest to już „kolejna afera”, ale „moralny wyrok” na część elit.

Kulminacją tej tragikomedii była ucieczka głównego bohatera. 10 listopada 2025 roku NABU przeprowadziło jednoczesne przeszukania w 70 lokalizacjach na terenie kraju, w tym w domu i biurach Mindycza w Kijowie. Jak ustaliła Ukrainska Pravda, powołując się na źródła w środowiskach politycznych, Mindycz opuścił Ukrainę kilka godzin przed rozpoczęciem operacji – miał wyjechać w nocy, tuż przed wejściem funkcjonariuszy NABU. Zaxid.net i ZN.UA opisują, że śledztwo dziennikarskie wskazało na możliwy „przeciek” z samej Specjalnej Prokuratury Antykorupcyjnej: zastępca szefa SAPO, Andrij Syniuk, miał utrzymywać „towarzyskie relacje” z prawnikiem Ołeksijem Mieniowem, który według mediów był częstym gościem w rezydencji Mindycza przy ul. Hruszewskiego. NV.ua nazywa ten wątek „skandalem w skandalu”, bo jeśli potwierdzi się, że ostrzeżenie wyszło z serca instytucji powołanej do walki z korupcją, będzie to oznaczać cios w samą ideę niezależności NABU i SAPO.

Czytaj też

Równocześnie Ukrainska Pravda opublikowała oświadczenie Biura Prasowego Państwowej Służby Granicznej Ukrainy, z którego wynika, że przeprowadziła ona własne wewnętrzne dochodzenie w celu ustalenia okoliczności przekroczenia granicy przez Mindycza i w jego efekcie ustalono, że „przekroczenie granicy przez tego obywatela (Mindycza - przyp. red.) odbyło się legalnie. Na jednym z przejść granicznych wydano mu zezwolenie na opuszczenie Ukrainy zgodnie z obowiązującymi przepisami. Wszystkie dokumenty uprawniające go do przekroczenia granicy w stanie wojennym były obecne” – poinformowali funkcjonariusze straży granicznej. Warto odnotować, że w tym czasie Mindycz nie był objęty żadnymi ograniczeniami zakazującymi mu opuszczania Ukrainy.

Wojna, utrata zasobów i zależność od Zachodu

Na tym tle znaczenia nabiera szerszy kontekst wojenny. W swoim tekście Zaxid.net podkreśla, że sytuacja Zełenskiego jest bezprecedensowa: większość jego kadencji upływa w realiach pełnoskalowej wojny. Państwo utraciło pełną kontrolę nad morzem jako zasobem gospodarczym, straciło największą elektrownię jądrową w Europie, część hydroelektrowni i strategiczne zakłady metalurgiczne w Mariupolu, a budżet – i to mówi się dziś otwarcie – utrzymuje się w dużej mierze dzięki wsparciu finansowemu Zachodu. Zaxid.net pisze wprost: wyobraźmy sobie, jaki byłby kurs hrywny i jak wyglądałyby półki w supermarketach nawet na zachodzie kraju, gdyby nie to, że budżet „podtrzymują” zagraniczni donatorzy.

W tym świetle afera Mindycza staje się czymś więcej niż kolejną historią o „swoim człowieku”. To test dla całego modelu władzy, który Zełenski budował od 2019 roku. Portal LIGA.net zwraca uwagę, że system ten od początku opierał się na osobistej lojalności – na „ekipie przyjaciół” z show-biznesu, marketingu i produkcji filmowej, która miała być alternatywą dla starych oligarchicznych układów. Taki model miał pewną zaletę w pierwszych miesiącach wojny: decyzje zapadały szybko, na telefon, bez paraliżu biurokratycznego. Ale – jak pisze Dzerkało Tyżnia – państwo wojenne potrzebuje procedur, nie sentymentów; tam, gdzie decyzje podejmuje się przy kawowym stoliku, zawsze znajdzie się miejsce dla koperty.

Seria alarmów w otoczeniu prezydenta

Ukraińskie media przypominają, że „Mindichgate” nie jest pierwszym alarmem w otoczeniu Zełenskiego. W 2023 roku Dzerkało Tyżnia ujawniło aferę w Ministerstwie Obrony dotyczącą zakupów żywności dla armii po zawyżonych cenach – symbolem stały się jajka kupowane po 17 hrywien za sztukę, gdy na rynku były wielokrotnie tańsze. Odpowiedzialny za kontrakty był zastępca ministra, uznawany za człowieka bliskiego Kancelarii Prezydenta. Skandal skończył się dymisjami kilku urzędników, ale nie sięgnął najwyższych szczebli władzy.

W 2024 roku NABU i SAPO wszczęły postępowanie przeciwko ówczesnemu wicepremierowi Ołeksijowi Czernyszowowi, którego media – w tym Ukrainska Pravda – przedstawiały jako protegowanego Timura Mindycza, rekomendowanego przez niego do współpracy z Zełenskim. Równolegle śledztwa Ukrainskiej Prawdy ujawniały nieprawidłowości w przyznawaniu kontraktów na odbudowę infrastruktury, w których pojawiały się firmy powiązane z dawnymi ludźmi „Kwartału 95”. W każdym z tych przypadków reakcja Bankowej była ograniczona: komunikaty o „nadużyciach pojedynczych urzędników” i apele, by „nie podważać jedności w czasie wojny”.

Wewnętrzne napięcie przekłada się na międzynarodowe konsekwencje. NV.ua relacjonuje, że o „Operacji Midas” pisały już największe światowe redakcje – w tym „Frankfurter Allgemeine Zeitung”, „The New York Times”, a także agencje Bloomberg i Reuters – które z jednej strony podkreślają rolę NABU i SAPO jako dowodu na istnienie realnych mechanizmów kontroli, a z drugiej pytają, na ile władza polityczna rzeczywiście jest gotowa pozwolić tym instytucjom iść „pod samą Bankową”. W tym sensie sprawa Mindycza staje się testem nie tylko dla samego Zełenskiego, ale i dla wiarygodności państwa ukraińskiego wobec partnerów, którzy finansują wojnę i utrzymanie budżetu.

Reklama

Równocześnie zachodnie wsparcie nie jest już bezwarunkowe. NV.ua opisuje, że w dyskusjach w Waszyngtonie i Brukseli coraz częściej pojawia się motyw „antykorupcyjnej warunkowości” – łączenia kolejnych transz pomocy z postępami w ściganiu nadużyć, zwłaszcza tam, gdzie w grę wchodzą osoby z bliskiego otoczenia prezydenta. Skandale korupcyjne, szeroko opisywane przez ukraińskie media, są chętnie podchwytywane przez propagandę rosyjską: jak zauważa NV.ua, Kreml nie musi wymyślać kłamstw – wystarczy, że cytuje ukraińskie artykuły o korupcji, by podważać moralną legitymację Kijowa.

W takim klimacie nie dziwi ostra diagnoza Argument.ua, że „kraj ostatecznie podzielił się na dwie Ukrainy – jedną, która walczy i ginie, i drugą, która liczy procenty”. Pierwsza to żołnierze pod Bachmutem i Charkowem, wolontariusze, energetycy naprawiający linie pod ostrzałem. Druga to ci, którzy w tym samym czasie negocjują „prowizje”, przerzucają walizki z gotówką i rozmawiają o tym, jak ukryć pieniądze na egzotycznych wyspach. To nie metafora: każde opóźnienie dostawy sprzętu przez korupcyjny konflikt interesów, każdy sfingowany przetarg w energetyce czy zbrojeniówce to konkretne ludzkie życie, którego nie da się odzyskać konferencją prasową.

Wojna z korupcją jako warunek przetrwania państwa

Afera Mindycza nie jest więc tylko sprawą o pieniądze. To test na odporność systemu, który od lat funkcjonował w logice lojalności zamiast instytucji. Ukrainska Pravda cytuje jednego z rozmówców, który mówi, że „Ukraina wytrzyma rosyjskie rakiety, ale nie przetrwa kolejnych Mindyczów”. Ta formuła dobrze oddaje sedno problemu: wojny nie da się wygrać, jeśli państwo przegrywa z własnymi nawykami. Stąd też „Mindiczgate” pokazuje, że nie istnieje coś takiego jak „zły moment” na walkę z korupcją. Odwlekanie rozliczeń w imię „jedności w czasie wojny” oznacza w praktyce zgodę na to, by część elit prowadziła swoją prywatną wojnę o kontrakty i prowizje równolegle do wojny o przetrwanie państwa. Jeżeli Ukraina prosi świat o broń, fundusze i zaufanie, musi udowodnić, że żadna więź prywatna, żadne nazwisko i żaden sentyment sprzed wejścia do polityki nie mogą być silniejsze niż interes państwa. Właśnie dlatego sprawa ta nie jest epizodem, który da się przykryć kolejnym szturmem informacyjnym z frontu. To zwierciadło systemowe. Z jednej strony widać w nim państwo, które – jak pisze LIGA.net – rzeczywiście zbudowało bezprecedensowe instytucje antykorupcyjne, zdolne sięgać po osoby bardzo blisko władzy. Z drugiej – widać strukturę, w której „zaufanie stało się walutą ważniejszą niż kompetencje”, a nieformalni „kuratorzy” sektorów gospodarki mogą latami działać w cieniu, aż do momentu, gdy ktoś przypadkiem włączy światło.

Choć nie ma publicznie potwierdzonych dowodów na bezpośrednie powiązania Mindycza z Rosją, już sama możliwość, że przepływy finansowe z państwowych kontraktów mogły przechodzić przez infrastrukturę kojarzoną z Andrijem Derkaczem – politykiem obciążanym związkami z rosyjskimi służbami – stanowi problem bezpieczeństwa narodowego. Korupcja przestaje tu być „wewnętrzną sprawą” – staje się narzędziem, którym przeciwnik może osłabiać państwo od środka.

Czytaj też

Ukraina w 2025 roku żyje z pomocy Zachodu w tym również Polski. Każdy dolar przekazany na energetykę, obronę czy odbudowę wymaga legitymizacji zaufania. Jeśli w tle tych pieniędzy pojawia się nazwisko przyjaciela prezydenta, który ucieka z kraju na kilka godzin przed przeszukaniami, to uderza nie tylko w samego Zełenskiego, lecz w cały wizerunek kraju jako wiarygodnego partnera. Ukraїnska Pravda i NV.ua zwracają uwagę, że „sprawa Mindycza” może stać się wygodnym argumentem dla tych, którzy w USA i Europie chcą ograniczać pomoc dla Ukrainy, zasłaniając się „brakiem postępów w walce z korupcją”.

Wewnątrz ukraińskiego establishmentu widać już efekt domina. Ukrainska Pravda pisze, że „Midas” może pogłębić podziały między frakcjami w obozie prezydenckim: między ekipą Bankowej, która latami opierała się na osobistych relacjach, a politykami i urzędnikami stawiającymi na wzmocnienie niezależnych instytucji. RBC-Ukraine cytuje anonimowych doradców Zełenskiego, według których prezydent będzie musiał wybrać: albo wesprze NABU i SAPO w dochodzeniu „do końca”, albo spróbuje „ratować swoich”, co oznaczałoby otwarty konflikt z antykorupcyjną infrastrukturą budowaną po obu Majdanach.

Ukraińskie media przypominają, że „Mindiczgate” to kolejny przypadek, gdy osoby z otoczenia Zełenskiego znalazły się w centrum śledztw antykorupcyjnych. Afera w Ministerstwie Obrony (styczeń 2023), sprawa Ołeksija Czernyszowa (2024) czy skandal wokół „Służby Odbudowy” (2024) ujawniały te same schematy – brak systemowej reakcji prezydenta i przekonanie, że przekręty można „przykryć wojną”.

Kryzys wokół NABU i SAP – protesty i zwrot Zełenskiego

W tym kontekście szczególnie wymowny był kryzys z lipca 2025 roku, kiedy Wołodymyr Zełenski podpisał ustawę podporządkowującą NABU i SAP Prokuraturze Generalnej. Był to najbardziej kontrowersyjny ruch jego prezydentury w czasie wojny i faktyczne uderzenie w fundamenty antykorupcyjnej architektury państwa zbudowanej po Rewolucji Godności.

Decyzja ta wywołała natychmiastowy społeczny sprzeciw: tysiące Ukraińców wyszły na ulice 17 miast, mimo trwającej wojny, niosąc transparenty takie jak „Nie jesteśmy Rosją”, „Zostawcie w spokoju NABU”, „Korupcja bije brawa”. Był to największy protest antyrządowy od lutego 2022 r., a wraz z nim pojawiła się reakcja Zachodu – szczególnie USA i UE – ostrzegających, że podważenie niezależności NABU i SAP grozi utratą zaufania, na którym opiera się cała pomoc wojskowa i finansowa dla Ukrainy.

Pod presją społeczną i międzynarodową Zełenski wykonał gwałtowny zwrot: w trybie pilnym przedłożył projekt ustawy nr 13533, przywracający i wzmacniający wszystkie gwarancje niezależności NABU i SAP oraz ograniczający wpływ Prokuratora Generalnego. Projekt współtworzony przez NABU i SAP poparło także 48 deputowanych z różnych frakcji. Mimo to polityczni analitycy zauważyli, że plama na wizerunku prezydenta pozostanie nieusuwalna – bo pokazała, że w krytycznym momencie Zełenski był gotów naruszyć filary systemu antykorupcyjnego państwa, które toczy wojnę o własne istnienie.

System „przyjaciół" kontra państwo instytucji

System Zełenskiego – „ekipa przyjaciół, nie instytucji”, jak złośliwie określa go część komentatorów – znalazł się w punkcie krytycznym. Jeżeli zdecyduje się na rzeczywiste, a nie kosmetyczne odcięcie „swoich” od wpływu na państwowe kontrakty, ma szansę udowodnić, że jego projekt polityczny jest czymś więcej niż tylko kolejną odsłoną ukraińskiej „normalności”. Jeśli będzie próbował przeczekać, licząc, że wojna przykryje afery, ryzykuje, że „Mindiczgate” zapisze się w historii nie tylko jako skandal korupcyjny, lecz jako moment, w którym wojna o niepodległość zaczęła przegrywać z wojną o procenty z korupcji.

Nasuwa się więc pytanie: czy ukraińscy żołnierze będą chcieli ginąć za kraj rządzony przez skorumpowanych oligarchów?

Reklama
Reklama

Komentarze

    Reklama