Donald Trump podgrzewa sytuację wokół już lekko zapomnianego Edwarda Snowdena, który cały czas ukrywa się pod opieką Rosji i zdaniem zwolenników cały czas walczy o wolność słowa i Internetu. Podstawowym pytaniem staje się jednak, na ile obecne zawirowania wokół wspomnianego Snowdena to jeszcze sprawa związana ze służbami specjalnymi, a na ile typowa, brutalna rozgrywka wokół kampanii prezydenckiej w Stanach Zjednoczonych.
Jest zarówno symbolem jednej z największych zdrad w środowisku amerykańskiego wywiadu sygnałowego, ale również elementem swoistej mitologizacji wszelkich ruchów walczących o brak kontroli nad Internetem ze strony rządów. Edward Snowden, bo o nim mowa, cały czas ukrywa się w Rosji (niedawno pisaliśmy o jego wniosku o przedłużenie możliwości pobytu na rosyjskim terytorium o kolejne 3 lata). Dla przypomnienia, uciekł tam, gdy udzielił słynnych wywiadów dla międzynarodowej prasy, znajdując się wtedy w Chinach (Hongkong), gdzie skierował swoje pierwsze kroki w swej walce o wolność słowa i Internetu.
Teraz znów powrócił na łamy prasy, ale co ciekawe za sprawą wypowiedzi obecnego prezydenta Stanów Zjednoczonych. Miał on bowiem stwierdzić, w wywiadzie dla New York Post, że istnieje spora grupa osób w Ameryce, która uważa, że Snowden nie jest traktowany uczciwie przez amerykańskie służby porządkowe. Co więcej, należy przyjrzeć się całej sprawie dokładniej i ją przeanalizować raz jeszcze. Oczywiście mowa o jego ściąganiu od 2013 r. w celu postawienia przed sądem z zarzutami kryminalnymi (zarzuty na bazie Espionage Act of 1917 i kradzież mienia rządowego), odnoszącymi się do przecieku informacji ze środowiska służb specjalnych.
W prasie na całym świecie pojawiły się przy tym niemal natychmiast sugestie, że właśnie rozpoczęła się droga do możliwości prezydenckiego ułaskawienia Snowdena. Tym samym, umożliwienia mu swobodnego powrotu do kraju, bez obaw związanych z zatrzymaniem przez służby na czele z FBI. Jest to o tyle interesujące, że wspomniany wielokrotnie, urzędujący prezydent, w momencie pojawienia się skandalu z ucieczką Edwarda Snowdena z kraju miał bardzo ostro wypowiadać się o nim i jego czynie. Podkreślając przy tym szpiegowskie tło całej sprawy.
Nie da się ukryć, że za możliwą "wrzutką" polityczno-medialną ze strony Donalda Trumpa w kwestii Snowdena stoi bardzo pragmatyczna i wyrachowana polityczna rozgrywka wyborcza. Trzeba bowiem cały czas podkreślać, że różne grupy amerykańskich wyborców uważają czyny Snowdena za swoistą krucjatę na rzecz ich praw oraz wolności, zaś aktywność agend federalnych (w tym ścigających go agentów z FBI i Departamentu Sprawiedliwości) oceniają za przejaw wendetty względem tzw. sygnalisty (ang. whistleblower). W tych narracjach przenikają się sprawy teorii spiskowych (kontrola ze strony rządu federalnego, globalne spiski w sferze masowej inwigilacji etc.), ale też wątki mocno lewicowe, odnoszące się do skrajnej interpretacji swobód obywatelskich w sferze przede wszystkim praw i swobód (w mniejszym stopniu obowiązków).
Czytaj też: Edward Snowden kolejne 3 lata spędzi w Rosji?
Co więcej, jak zauważają właśnie media amerykańskie i co podkreśla sam Trump, podziały w tym zakresie są obecne zarówno na prawej, jak i na lewej stronie tamtejszej sceny politycznej. Oczywiście największe zyski polityczne, tego rodzaju decyzji o odświeżeniu sprawy Snowdena w Stanach Zjednoczonych, można byłoby zaobserwować wśród wyborców libertariańskich. Jednocześnie, Donald Trump "wrzucił" bardzo niebezpieczny wątek Demokratom, który umożliwia zwiększenie napięć pomiędzy progresywnym, skrajnie lewicowym odłamem w tym środowisku politycznym, a establishmentem, który sam pamięta skutki wizerunkowe ówczesnej ucieczki Snowdena przez Chiny do Rosji. Jednak także Republikanie mają olbrzymi problem z ustosunkowaniem się do wątku, szczególnie jego krytycy.
Przy czym, zupełnie inną sprawą może być kwestia walki obecnego prezydenta z wpływowymi liderami amerykańskiej wspólnoty wywiadowczej, dla których właśnie Edward Snowden jest ciągłym symbolem katastrofy kontrwywiadowczej oraz wizerunkowej. Zaś nawet nieśmiałe wprowadzenie tematu aktu łaski względem ukrywającego się w Rosji byłoby odbierane przez część obecnych i byłych szefów oraz wysokich rangą pracowników NSA, CIA, FBI za swego rodzaju policzek. Przy czym, obecny prezydent cały czas pamięta sugestie o jego powiązaniach z Moskwą.
Czytaj też: Szpiegowski sojusz wsparciem dla gospodarki?
Jednak, gdy Trump mówi o Snowdenie to należy pamiętać, że wszelka jego, nawet wątła sugestia nie pojawia się w próżni. Już teraz, niczym w sprawie Al Capone, rodzi się wątek finansowo-skarbowy. Dotyczy on zarabiania przez Snowdena na wystąpieniach publicznych oraz kwestii sprzedaży jego książek, które zostały napisane w oparciu o dane nie poddane autoryzacji przez służby (co jest naturalną i zrozumiałą procedurą, do której muszą być gotowi pracownicy tajnych agend rządowych, np. przygotowując pamiętniki). Padają kwoty opiewające na nawet 1,2 miliona dolarów, aczkolwiek zwolennicy Snowdena mają odrzucać zarzuty związane ze spieniężaniem jego wiedzy. Podkreślając, że inaczej Edward Snowden nie miałby z czego się utrzymywać, a więc bez samodzielności musiałby poddać się łasce rosyjskich służb specjalnych.
Edward Snowden to już mniejszym stopniu typowy problem szpiegowski, bo od 2013 r. straty jakie pojawiły się po jego działaniach oficjalnych i najpewniej nieoficjalnych (jeśli przyjąć możliwość kontaktów ze służbami specjalnymi Chin i/lub Rosji) są niwelowane. Staje się on problemem stricte politycznym. Jednakże, pragmatyczne podgrzewanie sprawy Snowdena może jednak wpływać w dłuższej perspektywie na środowisko amerykańskiej wspólnoty wywiadowczej, szczególnie w przypadku uzyskania przez Trumpa reelekcji, pogłębiając istniejące niewątpliwie już od początku pokłady nieufności - i żadne płomienne wystąpienie Donalda Trumpa w kwaterze CIA może tym razem nie pomóc.