Reklama

Służby Specjalne

"Pozyskanie mnie na agenta trwało niemal półtora roku". Były nielegał KGB w USA o służbie

<p>Fot. Pixabay, licencja C00.</p>
<p>Fot. Pixabay, licencja C00.</p>

”Czasami pojawiają się sugestie, że nielegałowie funkcjonowali w ramach rozbudowanych siatek szpiegowskich i przez to każdy znał każdego. Jednak w moich czasach było odwrotnie, a trzeba pamiętać, że Rosjanie byli mistrzami w utrzymywaniu wszystkiego w tajemnicy. Wynikało to z faktu, że my nielegałowie, byliśmy swego rodzaju super sekretem KGB” - mówi w rozmowie z InfoSecurity24, urodzony jako Albrecht Dittrich, były „nielegał” KGB w Stanach Zjednoczonych, Jack Barsky.

Jacek Raubo: Rozpoczynając, chcę przede wszystkim podziękować Panu, za możliwość przeprowadzenia wywiadu dla Infosecurity24. Na wstępie proszę przybliżyć naszym czytelnikom choć trochę, jak wyglądało w Pana przypadku samo pozyskanie przez KGB.

Jack Barsky: Rzeczywiście można wydzielić dwie fazy, pierwszą jest rekrutacja oraz następnie sam trening. Należy przy tym pamiętać, że duża część tego co powiem dziś jest jedynie moim wspomnieniem i próbą zobrazowania wszystkich szczegółów, jak to rzeczywiście wyglądało, już z perspektywy czasu. Wówczas, gdy wszystko działo się swoim tempem rzeczywiście nie myślałem o tym procesie zbyt wiele.

Samo pozyskanie mnie na agenta trwał niemal półtora roku i był to wolny oraz raz po raz rozszerzający się scenariusz działań ze strony KGB. W tym czasie spotykałem się z jednym mężczyzną, najczęściej raz na dwa tygodnie, ale okazjonalnie zdarzało się, że widzieliśmy się nawet częściej. Miejscem spotkań był jego samochód, ale później również lokal konspiracyjny. W tym ostatnim przypadku było to mieszkanie należące do zaufanego członka partii [red. SED - Socjalistyczna Partia Jedności Niemiec]. A dokładniej kobiety, która nas wpuszczała do środka i wychodziła na dwie godziny. Wówczas mieliśmy swobodę rozmowy, a ona wracała, dopiero wtedy gdy nas już tam nie było. Ta kobieta nie zadawała żadnych pytań. Musimy pamiętać, że KGB miała wówczas całą siatkę takich zaufanych osób jak ona, które były skłonne do pomocy w tego typu działaniach.

Wstępnie moje spotkania z werbownikiem były oparte na długich rozmowach, w trakcie których poznawaliśmy się lepiej. Pozwalało mi to również zrozumieć specyfikę działań pod przykryciem, jako przyszłego agenta. Mój prowadzący z KGB też musiał mnie dokładnie poznać, stąd te nasze, w sumie, wielogodzinne rozmowy. Później, mój prowadzący zaczął mi dawać jakieś małe zadania do realizacji. Przykładowo chodziło o napisanie jakieś analizy, ale też wykonanie jakieś pracy, nazwijmy to detektywistycznej, ale w tym przypadku nielegalnie i bez odpowiednich dokumentów. W tym czasie miałem uczyć się udawać innych i odpowiednio używać zmyślonych historii do legendowania mojej aktywności.

No właśnie, Pana szkolenie przez KGB miało, jak słychać, charakter bardzo indywidualny. Możemy zatem obalić mit, że dysponował Pan wówczas wiedzą o innych „nielegałach”?

Rzeczywiście, należy podkreślić, że byłem szkolony indywidualnie, w relacji prowadzący-ja, stąd też nigdy nie poznałem żadnych kolegów, którzy przechodzili w tym czasie podobny do mojego trening w ramach KGB. Jakiekolwiek spotkanie innego nielegała byłoby tym samym pogwałceniem zasad konspiracji, która nas wtedy obowiązywała. Czasami pojawiają się sugestie, że nielegałowie funkcjonowali w ramach rozbudowanych siatek szpiegowskich i przez to każdy znał każdego. Jednak w moich czasach było odwrotnie, a trzeba pamiętać, że Rosjanie byli mistrzami w utrzymywaniu wszystkiego w tajemnicy. Wynikało to z faktu, że my, nielegałowie byliśmy swego rodzaju super sekretem KGB. W czasie, gdy szkolono mnie w Berlinie, nawet nikt z mojej rodziny oraz najbliższych znajomych nie wiedział co tak naprawdę robię. W tym celu "sprzedałem" im odpowiednią historię.

Czyli od pierwszych, długich rozmów o poglądach, opiniach do bezpośredniego wejścia w świat tajnych operacji wywiadowczych KGB minęło w Pana przypadku sporo czasu?

Dopiero po wspomnianym prawie półtorarocznym szkoleniu dostałem ofertę podjęcia się prawdziwych działań szpiegowskich. W tym momencie moi prowadzący upewnili się czy mam wolę działania jako szpieg oraz ocenili moje zdolności do tego rodzaju pracy agenta - nielegała. Dopiero po latach, gdy słuchałem wywiadu z jednym z byłych oficerów radzieckich służb, zauważyłem, że miałem wówczas wiele cech jakich KGB poszukiwała u poddawanych rekrutacji osób.

Wstępnie szkoliłem się w umiejętnościach „nielegała” przez dwa lata w Berlinie, dlatego, że planowano, iż będę działał w Niemczech Zachodnich, co w sumie było bardzo naturalne. Co ciekawe, po latach zauważyłem, studiując historię działań szpiegowskich Stasi w NRF, że wschodnioniemiecki wywiad miał tam mnóstwo własnej agentury. Dlatego zacząłem się zastanawiać, po co był KGB własny nielegał w Niemczech Zachodnich. Według mnie oznaczało to, że oni wówczas nie ufali sobie do końca. Tak czy inaczej, niezależnie od relacji Stasi-KGB, w trakcie szkolenia powiedziano mi, że każdy agent musi nauczyć się dodatkowego języka obcego. Zdecydowałem się wybrać język angielski, z którego podstawami miałem styczność jeszcze w liceum, ale na poziomie podstawowym.

Po pewnym czasie okazało się, że byłem w jego nauce całkiem niezły. Co więcej, niezależnie od tego, iż studiowałem bardzo ciężko, to zauważyłem u siebie pewien naturalny talent do nauki języków. W trakcie szkolenia nauczono mnie posługiwania się językiem angielskim w takim stopniu, że byłem w stanie udawać obywatela innego państwa. Jednakże, tak zaawansowanego szkolenia językowego nie można było zrealizować w NRD, dlatego, że według mnie KGB nie miała tam odpowiednich specjalistów. Wobec tego zabrano mnie ostatecznie do Moskwy, abym tam właśnie szlifował umiejętność swobodnego posługiwania się językiem angielskim.

Jak można opisać znaczenie oraz zadania, które przekazywano „nielegałom” już po ulokowaniu ich w miejscu docelowego działania, w Pana przypadku były to Stany Zjednoczone?

Dziś, tak naprawdę lepiej rozumiem znaczenie pracy nielegałów, takich jak ja, gdyż skonfrontowałem moje osobiste doświadczenia m.in. z książką „Miecz i Tarcza (ang. The Sword and the Shield, autorstwa Wasilija Mitrochina. Stąd moje przemyślenia są w pewnym sensie połączeniem obu perspektyw i zobrazowaniem szerszej panoramy działań nielegalnej radzieckiej agentury. Jeśli jednak mam wprost stwierdzić, dlaczego KGB posługiwała się nielegałami, to musiałbym wskazać na kilka czynników. Po pierwsze, było to marzenie o powrocie do sukcesów radzieckich służb z okresu lat czterdziestych i pięćdziesiątych XX w. To wówczas radziecki wywiad otrzymywał znaczne wsparcie bezpośrednio od amerykańskich komunistów, w tym partii CPUSA. Pamiętajmy przy tym, że sympatycy komunizmu znajdowali się wówczas nawet wśród przedstawicieli amerykańskiego rządu.

Fakt, skala ówczesnej infiltracji amerykańskich elit do dziś budzi wiele dyskusji i kontrowersji. Szczególnie wobec tak głośnych spraw jak „Projekt Venona”, czy też zeznania Elizabeth Bentley. Jednak nawet Amerykanie w pewnym momencie zrozumieli skalę zagrożenia i podjęli działania ze strony kontrwywiadu. Zrobiło się miejsce na zewnętrznych nielegałów jak Pan?

Rzeczywiście później, gdy doszło do ograniczenia wpływów komunistów oraz marginalizacji samej CPUSA, rozpoczęły się starania do odbudowy nielegalnych fundamentów, do takiej aktywności wywiadowczej w społeczeństwie amerykańskim. Według Mitrochina były podejmowane takie trzy próby wprowadzenia z zewnątrz nielegałów, mogących przejąć tego rodzaju rolę. Ja byłem częścią tej ostatniej zimnowojennej fali.

Po drugie, musimy pamiętać, że nielegałowie mogą robić rzeczy, które są niedozwolone dla dyplomatów pracujących na podwójnych etatach. Niezależnie ile osób znajduje się w legalnej rezydenturze, to oni zawsze muszą mierzyć się z restrykcjami w zakresie poruszania się po kraju, w którym działają. W dodatku cały czas trzeba założyć, że znajdują się pod obserwacją ze strony kontrwywiadu. Jednak muszę dodać, że ci radzieccy oficerowie, z którymi współpracowałem byli wybitnymi specjalistami i zawsze potrafili sprawnie zgubić obserwację. Nie przypominam sobie ani jednego kontaktu z nimi, który został zerwany z przyczyny działania amerykańskiego kontrwywiadu.

Po trzecie, szczególnie wobec tego z czym mamy do czynienia teraz, trzeba pamiętać, że dyplomaci na podwójnych etatach mogą zostać zwyczajnie wyrzuceni z państwa, w którym działają. Wówczas, w terenie pozostają nam działania właśnie nielegałów. Po czwarte, nielegałowie mają naturalnie, teoretycznie lepszą możliwość poznawania konkretnych osób oraz infiltracji danych środowisk, jako osoby oficjalnie wywodzące się ze społeczeństwa danego kraju. Jednak w praktyce nie zawsze jest tak idealnie, gdyż przykładowo ja byłem zbyt nisko ulokowany, żeby mieć swobodny dostęp do elit, które odpowiadały za podejmowanie najważniejszych decyzji.

Konkludując, uważa Pan, że mamy obecnie do czynienia z istnym renesansem szpiegostwa, porównywalnym ze skalą oraz zakresem właśnie do czasów zimnej wojny?

W sumie nie odpowiem całkowicie w oparciu o moją własną obserwację, a raczej w oparciu o moje rozmowy ze znajomymi z amerykańskiego kontrwywiadu. Do dziś mam bowiem pewne nieformalne znajomości wśród agentów FBI, chociaż podkreślę, że nie pracuję dla Biura w żadnym projekcie. Po prostu spotykamy się i rozmawiamy. I nie sądzę, że zdradzę Tobie jakiś sekret, ale to oni mówią mi właśnie, że obca aktywność szpiegowska w Stanach Zjednoczonych znacząco wzrosła i są obecnie zdecydowanie bardziej zapracowani, niż to miało miejsce przykładowo dziesięć lat temu.

Bardzo dziękuję za rozmowę.


Ze wstępu do książki "W Głebokiej konspiracji. Tajne życie i labirynt lojalności szpiega KGB w Ameryce", wyd. Zysk i S-ka, Poznań 2018.

"Jack Barsky urodził się we wschodnich Niemczech. Po studiach zrezygnował z obiecującej kariery wykładowcy uniwersyteckiego na rzecz szpiegostwa. Zwerbowany przez KGB po kilkuletnim szkoleniu w Berlinie i Moskwie został powołany do tajnej misji w Stanach Zjednoczonych. Z nową tożsamością stał się zwykłym członkiem amerykańskiego społeczeństwa. (...) W 1988 roku zerwał z KGB. Dziewięc lat później został zdemaskowany przez FBI i po pójściu na pełną współpracę pozwolono mu zostać na wolności w USA. W 2014 roku został obywatelem amerykańskim." 

Reklama

Komentarze (1)

  1. jarosh87

    Ciekawe ile (kogo) sprzedał skoro pozwolili mu żyć na wolności, a nie dostał np 200 albo 350 latek do odsiadki...

    1. dim

      11 lat + 6 zakazu opuszczania US dostał Amerykanin greckiego pochodzenia, stale przekazujący Grekom dużą ilość tajnych dokumentów z US ambasad i konsulatów (w Atenach, Smyrnie), a dotyczących Turcji. Wynikało z nich m.in. że USA były dokładnie i przed faktem, w zasadzie na bieżąco informowane przez Turków, KONSULTOWALI SIĘ, o szczegółach planowanej inwazji na neutralny wtedy Cypr i podobnych planach inwazji także na wyspy greckie. Kto nie wie - Grecja była wtedy regularnym członkiem NATO i przy tym ze skrajnie proamerykańską dyktaturą tzw. czarny pułkowników. Których szef - Georgios Papadopoulos, były oficer hitlerowski, następnie był także oficerem łącznikowym Grecji do CIA (i komendantem szkoły sił specjalnych). Skąd płynie wniosek, także dla Polaków, WNIOSEK TAKŻE DLA POLAKÓW, że włażenie, nawet bez oliwy do [...] władzom jakiegoś mocarstwa i tak nic nie daje w kwestii wzrostu bezpieczeństwa państwa. Gdyż liczy się głównie siła własna danego sojusznika USA. Wracając do kwestii kary dla agenta - dostał 11 lat, gdyż nie odowiedziono mu, by przekazywał dane o siłach zbrojnych USA (i pewnie nie przekazywał ich). Przekazywał tylko to, co dotyczyło sił tureckich i planowanych agresji tureckich na Grecję. Z drugiej strony, jego grecka najbliższa rodzina (żona i dzieci w Atenach) przez owych 17 lat objętych wyrokiem, ani razu nie mogła się z nim spotkać - nie dostawali na to amerykańskiej wizy. Czyli faktycznie nie widział bliskich przez 17 lat. I jest to kara bardziej dotkliwa od samego więzienia.

Reklama