Reklama

Innymi słowy - rok po publikacji pierwszych nagrań jesteśmy dokładnie w tym samym miejscu. Nie wiemy kto stoi za zorganizowanym studiem nagrań ani jakie cele mu przyświecają. Nie potrafimy także odpowiedzieć na pytanie jak dużymi zasobami taśm ten ktoś jeszcze dysponuje i czy przed październikowymi wyborami nie uruchomi kolejnej fali publikacji. Wszystko to dzieje się przy zatrważającej bierności organów państwa. Bierności, która ułatwia sprawne zmiatanie ze sceny politycznej kolejnych nazwisk ku uciesze opozycji. I tu dotykamy sedna. Dziś są to przede wszystkim politycy rządzącej PO, ale co będzie jutro? Czy mamy gwarancję, że nie pojawią się inne taśmy z początkiem 2016 roku i nie uderzą w nowy rząd? Otóż nie.

Analizując sytuację nie można wykluczyć abstrakcyjnie dziś brzmiącego scenariusza, zakładającego – w konsekwencji publikacji taśm - wymianę większości przedstawicieli sceny politycznej. Dodajmy, scenariusza konsekwentnie przez kogoś realizowanego i co dziś chyba widać wyraźnie, wykraczającego znacznie dalej, ponad rozgrywki o charakterze czysto biznesowym.   

Absurd? Możliwe. Ale najbardziej niestety zasmucający jest fakt, że bazując na dotychczasowych ustaleniach prokuratury nie można ani z całą pewnością niczego wykluczyć ani potwierdzić. 

Przeglądając opublikowane akta sprawy trudno oprzeć się wrażeniu, że śledztwo prowadzone jest w sposób niechlujny, by nie powiedzieć – po macoszemu. Pytania śledczych – także tych z ABW, wskazują, że chodziło bardziej o szybkie zamknięcie sprawy niż próbę jej rozwikłania. Nikt nie próbował lub nie potrafił spojrzeć na zabezpieczony w toku śledztwa materiał dowodowy w sposób całościowy. Takie fragmentaryczne podejście tworzy wrażenie kompletnego chaosu, ale i ujawnia brak kompleksowego planu śledztwa. Odnoszę wręcz wrażenie, że gdyby nie kolejne publikacje śledztwo zostałoby dawno umorzone.

Skoro już wiemy, że nie ma co liczyć na aktywność prokuratury, może służby są w stanie coś z siebie wykrzesać? Może i mogą, ale aby móc trzeba choć trochę chcieć. Wyraźnie zabrakło także woli politycznej. 

Dlatego to czego dziś potrzebujemy to wyrazista postać koordynatora ds. służb specjalnych. Koordynatora, który z jednej strony zna mechanizmy działania służb, ale z drugiej będzie rzeczywistym, wymagającym partnerem dla szefów tychże. Trudno jest bowiem akceptować sytuację, w której po upływie roku okazuje się, że nie przeanalizowano w rzetelny sposób ani potencjalnych scenariuszy, ani nie zidentyfikowano beneficjentów obecnego stanu rzeczy.

W mojej opinii koordynatorem powinien być nie tyle urzędnik, co polityk doświadczony we współpracy ze służbami o otwartym umyśle. Szczególnie wobec ewidentnego deficytu w tym zakresie po stronie MSW. Napiszę to zatem wprost – takim człowiekiem jest bez wątpienia Marek Biernacki.

To, co dotychczas stanowiło poważną przeszkodę w pracy służb to także skomplikowany charakter relacji międzysłużbowych. Na przestrzeni ostatnich miesięcy całkowicie zatracono ducha współpracy – mówiąc bardzo dyplomatycznie. Wszystko to stało się przy biernej postawie dotychczasowego koordynatora i dominującym, lecz destrukcyjnym charakterze poprzedniego szefa MSW. Służby od początku rządów PO były bowiem traktowane bardziej jako zło konieczne niż jako narzędzie służące bezpieczeństwu państwa. Dziś ta polityka w brutalny sposób zemściła się na jej autorach.

Maciej Sankowski

 

 

 

 

 

Reklama
Reklama

Komentarze