Bezpieczeństwo, głupcze [OPINIA]

Tytuł tego artykułu jest świadomą trawestacją hasła kampanii Billa Clintona z 1992 roku – „It’s the economy, stupid”. Wówczas slogan ten miał przypominać sztabowi wyborczemu, że gospodarka jest kluczowym tematem i nie można go spychać na margines. Dziś, w polskich realiach a zwłaszcza jeżeli weźmiemy pod uwagę ostatnie wydarzenia związane z prowokacjami ze strony rosyjskiej, podobnego przypomnienia wymaga bezpieczeństwo. Mamy bowiem do czynienia z sytuacją, w której – mimo trwającej wojny za naszą wschodnią granicą i radykalnych zmian w europejskiej architekturze bezpieczeństwa – temat bezpieczeństwa narodowego wciąż traktowany jest instrumentalnie, jako narzędzie w partyjnych sporach.
Stąd też właśnie brak ponadpartyjnego porozumienia i myślenia w kategoriach racji stanu sprawia, że Polska nie posiada spójnego systemu reagowania na zagrożenia. Polityczne wojny plemienne skutkują chaosem: zamiast jednolitej strategii, mamy fragmentaryczne inicjatywy, które znikają wraz ze zmianą ekipy rządzącej. W efekcie nie powstała ani realna wspólnota informacyjna służb specjalnych i policyjnych, ani apolityczny, całościowy audyt wpływów rosyjskich w Polsce.
Dlatego dziś potrzebna jest zmiana priorytetów. Tak jak w latach 90. Amerykanie przypomnieli sobie, że bez stabilnej gospodarki nie wygrają wyborów, tak dziś w Polsce trzeba przypomnieć klasie politycznej, że bez bezpieczeństwa nie ma ani dobrobytu, ani przede wszystkim niepodległości . Bezpieczeństwo jest fundamentem wszystkiego innego – i tylko traktowane jako sprawa nadrzędna może uchronić państwo przed destabilizacją, którą przeciwnicy zewnętrzni próbują wywołać przy pomocy dezinformacji, sabotażu i „złośliwych wpływów”.
Czytaj też
Najpoważniejszym deficytem instytucjonalnym pozostaje brak ustawowo umocowanej wspólnoty informacyjnej integrującej wszystkie formacje z uprawnieniami operacyjno-rozpoznawczymi. Bez takiej ramy nie powstaje jeden, spójny produkt wywiadowczy dla decydentów, a rywalizacja resortów zastępuje koordynację. Standardem w państwach sojuszniczych jest zharmonizowane bezpieczeństwo osobowe, jednolite wymogi dostępu do informacji i odgórna dekonflikcja zadań. Polska ma przepisy o ochronie informacji niejawnych, lecz to za mało, jeśli nie towarzyszy im ponadresortowa integracja analityczna i jasny mechanizm priorytetyzacji.
Równocześnie zmieniło się środowisko operacyjne. Rosja przesunęła ciężar działań wywiadowczych na operacje wpływu, dezinformację oraz zlecany lokalnym wykonawcom sabotaż. Skala kampanii manipulacji informacją, presja na infrastrukturę krytyczną i próby polaryzacji społeczeństw tworzą mieszankę, której nie da się neutralizować wyłącznie narzędziami „klasycznego” kontrwywiadu. To wymusza reorganizację: wspólny cykl analityczny dla służb cywilnych, policyjnych i wojskowych, ujednolicone standardy danych, stałe centra fuzji informacji i szybkie, wspólne oceny sytuacji dla kierownictwa państwa.
Czytaj też
Na tym tle szczególnie dotkliwy jest fakt, że do dziś nie przeprowadzono powszechnie uznanej, apolitycznej i kompletnej analizy wpływów rosyjskich w Polsce. Zamiast spójnego audytu mieliśmy kolejne polityczne zwroty i spory o mechanizmy rozliczenia przeszłości. Efekt jest taki, że nadal nie dysponujemy jednym, konsensualnym dokumentem państwowym opisującym skalę, kanały i skutki wpływów, ani katalogiem praktycznych rekomendacji, które można by wdrażać ponad podziałami. To luka, którą przeciwnik wypełnia za nas.
Dodatkowym ryzykiem pozostaje brak systemowej weryfikacji wielotysięcznych diaspor posługujących się rosyjskimi i białoruskimi paszportami. W naturalny sposób stają się one bazą werbunkową dla rosyjskiego wywiadu, zwłaszcza w warunkach wojny hybrydowej, w której tradycyjne szpiegostwo miesza się z presją psychologiczną, dezinformacją i próbami infiltracji środowisk uchodźczych. Wbrew powszechnym opiniom, antyrosyjskość nie jest postawą charakterystyczną dla wszystkich migrantów z regionu postsowieckiego. W dużych diasporach – obok przeciwników reżimu – mogą znajdować się zarówno sympatycy Rosji , jak i osoby łatwe do wykorzystania z powodów finansowych czy osobistych. Brak konsekwentnej polityki filtracyjnej sprawia, że rosyjskie służby otrzymują gotowe zaplecze operacyjne, z którego mogą korzystać do prowadzenia działań destabilizacyjnych i werbunkowych w Polsce.
W realiach wojny informacyjnej bezkompromisowe muszą być także standardy doboru kadr. Czynniki obcego wpływu – trwałe relacje, zależności i powiązania z instytucjami państw autorytarnych – powinny skutkować odmową dostępu do procesów i informacji strategicznych albo co najmniej wzmocnioną, cyklicznie odnawianą kontrolą. Osoby z udokumentowanymi kontaktami z rosyjskimi służbami, w tym FSB, należy wyłączyć z wpływu na politykę bezpieczeństwa. Absolwenci MGIMO i innych rosyjskich uczelni o znaczeniu strategicznym nie są „z automatu winni”, ale w obecnych warunkach powinni podlegać presumpcji ryzyka i jedynie w szczególnie wyjątkowych przypadkach mogą mieć dostęp - tylko po rozszerzonym sprawdzeniu, z wykluczeniem konfliktu interesów i stałym monitoringiem - do instytucji publicznych. To nie stygmatyzacja, lecz podstawowa higiena bezpieczeństwa.
Niezbędne są zmiany systemowe. Po pierwsze, ustawa tworząca Narodową Wspólnotę Kontrwywiadowczą – jedną ramę dla zdolności rozpoznawczych cywilnych, policyjnych i wojskowych, ze wspólnym procesem analizy i jednoznacznym podziałem ról. Po drugie, ujednolicone i zaostrzone kryteria poświadczeń bezpieczeństwa oraz „screeningu wpływowego” dla wszystkich stanowisk wrażliwych – także politycznych – wraz z regularnymi re-certyfikacjami. Po trzecie, aktualizacja Strategii Bezpieczeństwa Narodowego i doktryn odporności na sabotaż, obejmująca ochronę infrastruktury krytycznej, komunikacji, łańcuchów dostaw i odporności społecznej na manipulację informacyjną. Po czwarte, program odbudowy kadr z priorytetem kompetencji językowych (rosyjski, ukraiński, białoruski), cyber, OSINT oraz analityki danych i AI. Po piąte, ustawowe „rezerwy strategiczne” – możliwość mobilizowania emerytowanych funkcjonariuszy do zadań analitycznych, szkoleniowych i doradczych.
Stąd też, obecnie potrzebujemy też przejrzystości i depolityzacji procesu ocen wpływów. Niezależny, a przede wszystkim merytoryczny organ powołany w drodze konsensualnych uzgodnień – z udziałem ekspertów zewnętrznych – powinien cyklicznie publikować raporty (w części jawnej i zanonimizowanej), aby decyzje personalne i organizacyjne były oparte na stałych, porównywalnych danych, a nie doraźnych narracjach. Tylko tak zbudujemy zaufanie społeczne i stabilność instytucjonalną, bez których żaden plan modernizacji nie będzie uzależniony od kolejnych zmian formacji rządzącej
Wreszcie należy pamiętać że obrona nie kończy się na mundurze. W scenariuszach najgorszych trzeba myśleć o odporności państwa i społeczeństwa: rozproszonych zapasach, łączności, mobilności, szybkich centrach fuzji danych i komórkach wsparcia w terenie. To nie futurologia, tylko praktyka wynikająca z doświadczeń ostatnich lat.
Jeśli mamy traktować bezpieczeństwo poważnie, potrzebny jest realny pakt bezpieczeństwa, wspólnota informacyjna i twarde standardy personalne bez taryfy ulgowej dla kogokolwiek z cieniem ryzyka. Dziś – po latach sporów i pozorowanych inicjatyw – wciąż nie mamy rzetelnego, ponadpartyjnego audytu wpływów rosyjskich. To trzeba zmienić ustawą, standardami i praktyką, a nie kolejną polityczną wojną. Bez tego nadal będziemy mylić „wojnę plemion” z polityką bezpieczeństwa. Z tej racji należy po raz kolejny przypomnieć, że bezpieczeństwo – jest zbyt poważną sprawą, by powierzać je wyłącznie politykom w imię ich partykularnych interesów.
WIDEO: Wiceminister finansów: wszyscy funkcjonariusze powinni być traktowani równo, jeśli wykonują te same zadania