Reklama

Za Granicą

Azjatyckie tygrysy wygrywają z koronawirusem

Samolot z Chin po lądowaniu na Tajwanie. 25 stycznia 2020. Fot. MOH Tajwan
Samolot z Chin po lądowaniu na Tajwanie. 25 stycznia 2020. Fot. MOH Tajwan

Europa jako całość zdaje się przegrywać z koronawirusem, w szczególności za sprawą lawinowo rosnącej liczby zachorowań we Włoszech, Hiszpanii czy Wielkiej Brytanii. WHO uznaje, iż jest to obecnie epicentrum pandemii. Tymczasem bliskie Chinom państwa, takie jak Hongkong, Tajwan, Singapur czy Malezja zdają się panować nad sytuacją. W dwóch ostatnich, pomimo ponad 200 zarażonych, nie było dotąd przypadków śmiertelnych. Jaka jest tajemnica sukcesu? Połączenie szybkich i zdecydowanych działań z tragicznym doświadczeniem epidemii SARS w latach 2002-2003, które nadal żyje w tych społeczeństwach.

Epidemia SARS, która rozwinęła się gwałtownie i równie szybko wygasła na początku XXI wieku, była dramatyczną lekcją na temat zagrożenia, jakie stanowią wirusy, rozprzestrzeniające się dzięki podróżnym w sprzyjających, gęsto zaludnionym środowisku. W jej wyniku w samym Hongkongu zmarło 299 z 1755 zarażonych, na Tajwanie 37 z 346, natomiast z Singapurze 33 spośród 238 zarażonych osób.

W dwóch spośród trzech państw sytuacja ta stała się impulsem dla podjęcia działań mających na celu odpowiednio szybką identyfikację, analizę i ograniczenie zagrożeń epidemiologicznych. Stworzono odpowiednie prawne i organizacyjne mechanizmy, aby móc skutecznie identyfikować i przeciwdziałać. Choć każde z trzech wymienionych państw wypracowało własne rozwiązania, ich działania są bardzo zbliżone, a przede wszystkim... skuteczne.

Oczywiście, mówiąc o epidemii SARS nie można pominąć Chin, które podobnie jak w przypadku COVID-19 były pierwszym miejscem zarejestrowania zachorowań. Podobnie jak w ubiegłym roku, również w 2002 Pekin próbował ukryć epidemię SARS i doprowadził do zarażenia ponad 5 tys. i śmierci 349 obywateli oraz rozprzestrzenienia choroby dalej. Jak wiemy już doskonale, Chiny nie odrobiły lekcji, a metody zastosowane przez ten kraj w celu ograniczenia i zdławienia epidemii są możliwe jedynie w państwie równie ściśle kontrolującym życie obywateli i niedemokratycznym. Dlatego warto pochylić się nad działaniami "azjatyckich tygrysów", gdyż mogą być one przełożone na działania w Europie.

image
Odkażanie bagażu na lotnisku Tajpei. Fot. MOH Taiwan

Hongkong, czyli Chiny nieco inaczej

Wśród wymienionych państw, Hongkong od początku był w bardzo trudnej sytuacji. De facto jest on dziś częścią państwa chińskiego o bardzo wysokiej autonomii. Problemem jest jednak nie administracja, ale lokalizacja i czas. Epidemia koronawirusa zbiegła się z obchodami "zachodniego", a potem Chińskiego Nowego Roku, co związane jest z ogromną liczbą podróżnych. W styczniu było to dziennie około 300 tys. ludzi przekraczających granicę. Na dodatek miasto-państwo dzieli lądową granicę z Chinami, a jego 7,5 mln mieszkańców żyje na obszarze 1104 km2, co daje około 150 m2 na osobę.

W takim zagęszczeniu rozwój choroby mógł być bardzo gwałtowny, dlatego zdecydowano się na dosyć ostre środki. Już 23 stycznia rozpoczęto działania mające na celu ograniczenie dróg rozprzestrzeniania chorób, zmniejszenie przepływu ludzi oraz szeroko zakrojoną akcję informacyjną, mającą na celu obniżenie czynników ryzyka. Kilka dni po ogłoszeniu przez Pekin prawdy o sytuacji w Wuhan, Hongkong zaczął mierzyć temperaturę wszystkim wjeżdżającym do kraju, a kliniki i szpitale miały zgłaszać pacjentów z wysoką temperaturą i problemami oddechowymi, którzy w ostatnim czasie odwiedzali prowincję Wuhan.

W krótkim czasie zredukowano też liczbę funkcjonujących przejść granicznych z Chinami kontynentalnymi z 14 do 3, a wszyscy przekraczający granice kraju, którzy odwiedzali Chiny w przeciągu minionych dwóch tygodni, kierowani są na obowiązkową 14-dniową kwarantannę. Ograniczyło to liczbę przybywających do kraju do około 750 osób dziennie.

image
Fot. ROC Army

Rząd już od 28 stycznia namawiał do ograniczenia kontaktów, odwołania lub opóźnienia imprez masowych. Sugerował również, w miarę możliwości, pracę zdalną, w tym również urzędników. Od 27 stycznia zawieszono prace przedszkoli i szkół, co nie jest problemem, gdyż od epidemii SARS robiono to kilkakrotnie, skutecznie ograniczając ryzyko chorobowe dla dzieci. Najprawdopodobniej zajęcia w szkołach nie zostaną przywrócone wcześniej niż 20 kwietnia, jednak wielu nauczycieli prowadzi zajęcia zdalnie, jak również rozsyła zadania drogą elektroniczną. Ruszyły również szerokie programy informacyjne i edukacyjne, związane ze środkami higieny i zasadami ograniczania ryzyka zarażenia.

Obecnie niemal wszyscy noszą maseczki w miejscach publicznych, a sytuację udało się opanować, jednak wynika to z ogromnej liczby osób objętych przymusową lub dobrowolną kwarantanną. Nawet ci, którzy opuszczają domy starają się ograniczać podróże po mieście i kontakty z ludźmi do minimum. Wiele dzieci i osób starszych nie wychodzi z mieszkań od ponad miesiąca.

Singapur – zajrzeć pod każdy kamień

Kolejne miasto-państwo, położona między Malezją a Indonezją wyspa o populacji niemal 5,7 mln ludzi stała się jednym z pierwszych krajów, które zakazały lotów z Wuhan po ogłoszeniu przez Chiny informacji o infekcji i wykryciu pierwszych chorych. Nie bez powodu - w połowie lutego br. Singapur był drugim co do liczebności ogniskiem koronawirusa z 80 potwierdzonymi przypadkami. Władze zablokowały ruch Chińczyków i objęły przymusową izolacją wszystkich przybywających z regionów objętych epidemią. Do realizacji kwarantanny wykorzystano trzy akademiki uniwersyteckie, co ułatwiło sprawowanie opieki i kontroli nad znajdującymi się tam osobami.

Służby medyczne i porządkowe intensywnie starały się też identyfikować wszystkie osoby które mogły mieć kontakt z zarażonymi. Z każdym chorym prowadzone są długie rozmowy, a de facto przesłuchania, na temat wszystkich jego działań i kontaktów od czasu przybycia do momentu hospitalizacji. Dodatkowe informacje pozyskiwane są również z hoteli które odwiedzał, firm transportowych, linii lotniczych oraz monitoringu miejskiego. Działania te ułatwia powszechna digitalizacja informacji i cyfrowe płatności.

image
Fot. MOH Singapore

Co ważne, wszyscy objęci kwarantanną i leczeniem świadomi są, że za złamanie zasad lub podanie nieprawdziwych informacji grożą im poważne kary. Za składanie nieprawdziwych informacji pewne chińskie małżeństwo czeka rozprawa sądowa, którą zaplanowano na 20 marca. Grozi im co najmniej 10 tys. dolarów grzywny i do 6 miesięcy więzienia, i to jedynie za pierwszy z czterech postawionych zarzutów.

Warto też zaznaczyć, że oprócz "mocnego kija" Singapur daje też "marchewkę". Dla mieszkańców tego państwa-miasta zarówno testy, jak i ewentualne hospitalizacja są darmowe, a w przypadku objęcia kwarantanną pracownikom przysługuje na cały okres jej trwania płatny urlop, który nie wlicza się do przysługującego limitu. Osoby samozatrudnione otrzymują od państwa "dietę" wysokości 100 dolarów singapurskich (około 75 USD) za każdy dzień kwarantanny, co zapobiega problemom z płynnością finansową.

Władze zakazały dużych zgromadzeń i imprez masowych, ale dla ograniczenia kosztów społecznych i ekonomicznych zakłady pracy, szkoły i urzędy są nadal otwarte. W uczelniach i szkołach zarówno uczniowie jak i personel przechodzą codzienne obowiązkowe badania lekarskie w tym pomiar temperatury. Intensywnie promowana jest też higiena i środki ochronne, mające ograniczyć ryzyko zakażenia. Dzięki tym działaniom w tym niemal 6 mln kraju nie odnotowano dotąd żadnej ofiary śmiertelnej koronawirusa, pomimo 214 potwierdzonych przypadków. Statystyki, jak podkreślają eksperci, to wynik bardzo skrupulatnej i niemal powszechnej kontroli oraz testów, które skutkują dość wysoką statystyką. Wynika ona jednak nie z większej liczby chorych, ale około trzykrotnie większej niż w innych krajach skuteczności ich wykrywania. Masowa kontrola i utrzymanie porządku publicznego umożliwiają na tyle "normalne" funkcjonowanie, na ile jest to możliwe w kraju objętym epidemią.

Tajwan – spokój długodystansowca

Eksperci są zgodni, że Tajwan był i nadal jest najlepiej przygotowany na epidemię koronawirusa. Władze Tajwanu, po ujawnieniu pierwszych przypadków 20 stycznia, wprowadziły działania mające ograniczyć ryzyko rozprzestrzenienia się choroby, w tym m. in. kwarantannę i szczegółowy rejestr miejsc, jakie podróżny odwiedził w ciągu 14 dni poprzedzających przybycie na wyspę. Tego samego dnia ogłoszono też, że rząd zgromadził zapas 44 mln maseczek chirurgicznych i 2 mln masek N95 oraz dysponuje 1100 miejscami w podciśnieniowych izolatkach. Ceny środków ochronnych są regulowane przez rząd, a próby spekulowania zagrożone wysokimi karami.

image
Strona tajwańskiego CDC na bieżąco informuje o liczbie chorych i zbadanych, ale też udziela informacji o sposobach zapobiegania zarażeniu w 7 językach. Fot Taiwan DCD

Od 1 lutego wstrzymano komunikację lotniczą z Wuhan, pomimo protestów przewoźników i komunikatów WHO, iż nie ma takiej potrzeby. Działania te wprowadzono również w Hongkongu i Singapurze.

Tajwan, położona 130 km od wybrzeży Chin wyspa z populacją 23 mln mieszkańców, którzy w tym czasie intensywnie spotykali się z rodzinami "z kontynentu", powinien być "skazany" na ogromną liczbę zarażeń. Jednak tutaj prężnie działają instytucje zajmujące się zwalczaniem i kontrolą chorób. Od 1999 roku funkcjonuje Taiwan Centers for Disease Control, podległe ministerstwu zdrowia, natomiast już rok po epidemii SARS powołano Narodowe Centrum Dowodzenia Epidemiologicznego (National Health Command Center - NHCC), którego sensem istnienia jest zapobieganie epidemiom.

Obie instytucje zaczęły już w połowie stycznia zbierać i przetwarzać informacje o nowej chorobie, przygotowując 124 działania prewencyjne, które pozwoliły na szybką identyfikację grupy potencjalnie zakażonych, ich kontaktów i osób które powinny zostać objęte kwarantanną.

image
Żeby życie mogło przebiegać normalnie, potrzebny jest dodatkowy wysiłek. Na przykład regularne odkażanie ulic, szkół, miejsc publicznych, transportu miejskiego. W działaniach tych pomaga tajwańska armia. Fot. ROC MOD

Zastosowano, podobne jak w Singapurze, metody techniczne i organizacyjne, wspierane przez system cyfrowych rejestracji podróżnych oraz chorych, deklaracji przesyłanych poprzez smsy i platformy cyfrowe, co przyspieszało analizę danych i identyfikację osób. Powstał on w ciągu 72 godzin i 18 lutego rząd ogłosił, że służby medyczne mają dzięki temu dane o historii podróży wszystkich wykrytych chorych. Telefony komórkowe wykorzystywane są również do monitorowania czy obywatele przestrzegają kwarantanny oraz do identyfikacji osób, które mogły zostać zarażone. Do 17 marca zarejestrowano 77 chorych i 1 przypadek śmiertelny, natomiast testami objęto około 18 tys. ludzi.

Podobnie jak w Singapurze, życie na Tajwanie przebiega niemal normalnie. Działają biura, zakłady czy szkoły. Pomimo tego, że wiele osób samoogranicza swoje kontakty, otwartych jest wiele restauracji, centrów handlowych czy siłowni. Jedyna "nowość" to obowiązkowe mierzenie temperatury i mycie rąk płynem odkażającym każdemu klientowi. Jest to, jak się okazuje, rozwiązanie skuteczne i wystarczające, gdy całe społeczeństwo ma dostęp do wiarygodnej, szczegółowej i bieżącej informacji dostarczanej przez cieszące się ponad 80-proc. zaufaniem Narodowe Centrum Dowodzenia Epidemiologicznego (NHCC).

Azjatyckie tygrysy a sprawa Polska

Dla polskiego obywatela, a miejmy nadzieję, że i dla decydentów oraz osób odpowiedzialnych za bezpieczeństwo epidemiologiczne, ważna jest lekcja jaką można wyciągnąć z tej sprawy. Niestety nie jest ona dla Polskich władz, a szerzej, dla władz europejskich, ani pocieszająca ani łaskawa.

Walkę z koronawirusem wygrywają te kraje, które zareagowały zdecydowanie i odpowiednio wcześniej, aby ograniczyć napływ zarażonych i kontrolować drogi rozprzestrzeniania się choroby. Polskie linie lotnicze były jednymi z ostatnich, które przestały latać bezpośrednio do Pekinu. 31 stycznia, przy wnioskach opozycji w Sejmie, gdy było już wiadomo, iż epidemia szaleje w najlepsze i 34 przewoźników nie lata już do Chin, PLL LOT ogłosiły, że wstrzymuje połączenia… od 9 lutego. Jeśli chodzi o loty bezpośrednie z Polski do Włoch i w stronę przeciwną, to przewoźnicy zawiesili je niemal dokładnie miesiąc później. Żadne z tych działań nie były spowodowane decyzją władz w Warszawie czy Brukseli. Te przyszły zdecydowanie zbyt późno i przeprowadzono je w sposób, który de facto utrudnia kontrolę podróżnych zamiast ją ułatwiać. 

Decyzja zamknięcia przez Polskę i niektóre inne kraje Europejskie granic, oraz wstrzymanie zagranicznej, pasażerskiej komunikacji lotniczej i kolejowej jest równie spektakularna, co dramatycznie spóźniona. De facto zamykamy kraj do którego przybyła nieokreślona liczba osób zarażonych. Decyzje takie, jak pokazuje przykład Singapuru czy Tajwanu, znaczące są, gdy liczba chorych na terytorium kraju jest niewielka i można ich, mówiąc mało elegancko "szybko wytropić i izolować". 

image
Fot. Tajwan CDC

Co równie ważne, lotniska są najłatwiejszym do kontrolowania przybywających środowiskiem, gdzie są oni naturalnie segregowani a dodatkowa kontrola jest łatwa do realizacji. Wiadomo również skąd podróżni przybywają i łatwo sprawdzić czy nie przylecieli z przesiadką z jednego z miejsc szczególnie zagrożonych. Obecnie, po anulowaniu lotów, większość podróżnych z Azji czy Włoch przyjeżdża droga lądową i kontrola opiera się jedynie na ich uczciwości, co do podania miejsca z którego przyjechali.

Istotna jest także możliwość prześledzenia kontaktów osób zidentyfikowanych jako chorzy i izolowanie wszystkich, którzy mogli mieć z nimi dłuższy kontakt. Nie posiadamy jak dotąd informacji o planowanych, szerokich działaniach służb w tym zakresie. Więcej nawet, liczne osoby powracające z ferii zimowych na obszarach epidemii, takich jak Włochy czy Hiszpania, pozostawiono samym sobie. Nie istnieją obecnie w Polsce narzędzia czy nawet instytucje, których celem byłoby realne wyszukiwanie takich osób i ich izolowanie. O ile nie przechodzą one choroby w sposób ostry i "widowiskowy", mogą dalej zarażać. Często sami będąc nieświadomym zagrożeniem dla przyjaciół czy krewnych.

Mogą zarażać tym łatwiej, że podstawowe środki odkażające i ochronne nie zostały w porę zgromadzone przez żadną z instytucji, które powinny takie potrzeby przewidzieć. Zamiast w momencie wybuchu epidemii w Wuhan, zacząć intensywną produkcję na potrzeby własne, Polska musiała zostać dotknięta brakami w sprzedaży, aby dostrzeżono istnienie problemu. To nie wróży dobrze ani naszemu bezpieczeństwu epidemiologicznemu, ani żadnemu innemu. System, który powinien nas chronić i służyć, jest nie tylko niewydolny operacyjnie ale też decyzyjnie i niezdolny do przewidywania zagrożeń.

Na te problemy nakłada się również niewydolność systemu ochrony zdrowia, z której przecież zdajemy sobie sprawę od dawna. W warunkach jej normalnego funkcjonowania nie byliśmy zadowoleni z tego jak działa państwowa opieka zdrowotna. W czasie epidemii koronawirusa problemy dramatycznie się pogłębiają, gdyż ludzie nadal dostają zawałów, chorują na nowotwory czy inne "codzienne choroby". Do tych "zwykłych chorób" dochodzi dodatkowe obciążenie chorobą zakaźną o potencjalnie śmiertelnym przebiegu. Nasz przeciążony system medyczny zostaje zmuszony do działania na 150 proc. normy, podczas gdy do tej pory próbował wykonać 101 proc. mając możliwości niepełne względem potrzeb. 

Skutkiem niemożliwości zapobiegania i skutecznego leczenia chorych z koronawirusem są obecne działania rządu. Zamykanie szkół i miejsc publicznych oraz apel o ograniczenie kontaktów społecznych. To próba doraźnego "spłaszczenia krzywej zachorowań", czyli utrzymania ich na takim poziomie, aby udało się ograniczyć negatywne skutki. Przez negatywne skutki można rozumieć m.in. przypadki śmiertelne.

Fot. policja.pl
Fot. policja.pl

Trzeba przyznać ze smutkiem, że de facto, kapitulujemy przed koronawirusem, czego skutki medyczne, społeczne, psychologiczne i ekonomiczne będziemy ponosić przez wiele miesięcy. Szczególnie te ostatnie mogą być długotrwale odczuwalne, gdyż ta sytuacja odbije się na polskiej ekonomii podwójnie – raz poprzez problemy przedsiębiorców, którzy ponoszą straty i obywateli którzy nie zarabiają pieniędzy, ale też wtórnie, przez zmniejszone dochody państwa z podatków, głównie bezpośrednich, a co za tym pójdzie, zwiększenie deficytu którego miało w tym roku nie być. Na obronę polskich władz trzeba powiedzieć, że niemal cała Europa oblała ten test, ze szczególnym laurem za samowole i bezmyślność dla Włochów i Francuzów, którzy zdają się ignorować zagrożenie. Co widać w statystykach. 

Skutki tej "totalnej awarii systemu" w Polsce i całej UE będziemy odczuwać prawdopodobnie przez kilka kolejnych lat. A tym czasie za zakrętem czeka nas kolejna nieprzyjemna niespodzianka. A w zasadzie dwie. Po pierwsze, epidemia potrwać może w Europie jeszcze co najmniej kilka miesięcy. Nie jest możliwe na tak długi czas zatrzymać ludzi w domach, bez poczucia celowości i świadomości zagrożeń. Co ważniejsze, większość epidemiologów jest zgodnych, że nadejdzie niebawem kolejna "fala" koronawirusa. Dobrze byłoby, aby do tego czasu władze i podległe im instytucje znalazły lepsze rozwiązania, abyśmy w obliczu koronawirusa okazali się raczej drugim Singapurem niż drugimi Włochami.

Reklama

Komentarze

    Reklama

    Najnowsze